niedziela, 2 stycznia 2011

Fight the Big Bull - All is Gladness in the Kingdom

Nieco już się do tego przyzwyczaiłem, ale pewnie jeszcze z dwadzieścia lat temu, gdybym słuchał takiej płyty nie mógłbym wyjść z podziwu. Otóż od kilku ładnych już lat stosunkowo mniejsze zespoły osiągnęły intensywność brzmienia niegdysiejszych big bandów. W czasach świetności Ellingtona, czy Basiego, by grać muzykę tak pełnym brzmieniem trzeba było sięgnąć po cały arsenał muzyków. Potem - ponoć głównie z przyczyn ekonomicznych wielkie zespoły przestały być już popularne. Potem jeszcze były lata, kiedy to orkiestry jazzowe służyły eksperymentom. Tak, czy inaczej osiągnąć wrażenie, że gra zespół o wiele większy niż w rzeczywistości udaje się - myślę - od mniej więcej połowy lat 90, kiedy to zmieniło się podejście niektórych muzyków do kompozycji i aranżacji jazzowej.

W przypadku Fight the Big Bull wrażenie mam dokładnie właśnie takie. Inna sprawa, że zespół jest tu całkiem spory. Trudno jednak powiedzieć, by był to big band.

A brzmi!

No właśnie. Pierwsze, co po którymś już przecież przesłuchaniu w dalszym ciągu mnie w tej muzyce absorbuje, to brzmienie. Olbrzymia kapela, potężne brzmienia dęciaków, osadzone na rytmicznej maszynie. No, fakt - trudno zapomnieć, że pojawia się tu jeszcze gitara lidera. Potężne, wielkie brzmienie, jakie towarzyszyło moim najmłodszym latom, kiedy - chcąc, nie chcąc - słuchałem właśnie wspomnianych wcześniej orkiestr swingowych.

Dopiero dziś przyszła druga refleksja. Ta muzyka nie tylko potęgą brzmienia nawiązuje do tamtych wielkich orkiestr. W tamtej muzyce była też wielka witalność i olbrzymia komunikatywność. Fakt, przecież była to - jeśli już w późniejszym okresie nie wprost - to na pewno u swego początku muzyka taneczna. Musiała porywać i serca i dusze i przede wszystkim nogi. Te, w rytm połamańców Krupy, czy Bellsona musiały się po prostu do tańca rwać. W zalewie różnych intelektualnych łamigłówek serwowanych nam z wielu miejsc, muzyka Fight the Big Bull jest właśnie bardzo komunikatywna. Trudno mi byłoby jednak twierdzić, że jest ona na wzór swingowych big bandów muzyką taneczną. Tak daleko nie idę w swych sądach. Na stronie Clean Feed, która tę płytę (podobnie zresztą jak poprzednią) wydała pojawia się odniesienie do "The Black Saint and the Sinner Lady" Mingusa. Osobiście w większym stopniu, być może z uwagi na brzmienie trąbki Bernsteina, nagrania te przywołują w mej pamięci to, co przez wiele lat ów trębacz wraz z Johnem Lurie czynili w The Lounge Lizards. Być może po wycofaniu się tego ostatniego z grania muzyki, pojawiła się właśnie grupa, w której koncepcje The Lounge Lizards jednak odżyją? Piszę to z pewną nadzieją, bowiem - według mnie - brakuje współczesnych zespołów, grających jazz, który byłby z jednej strony niebanalny, z drugiej zaś na tyle witalny, komunikatywny, że przyciągnąć by do siebie mógł znaczną ilość słuchaczy.

Świetna, witalna muzyka, skrząca się pomysłami, z masą trąbek, dowcipnych solówek, mocno oparta rytmicznie. Dla wszystkich, którzy w jazzie nie tylko szukają ekspresji i intelektualnej podniety, ale i dla tych, którzy chcą po prostu posłuchać muzyki dającej wiele przyjemności dla niej samej.

Cóż... karnawał czas zacząć!

Fight the Big Bull - All is Gladness in the Kingdom (Clean Feed CF 169), 2010

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo