sobota, 1 grudnia 2007

Czasy się zmieniają, czyli Eskelin/Parkins/Black

Niewątpliwie. Muzyka też. I w zasadzie już może być uznane, że o niedzielnym (25.11.2007) koncercie tria Ellery Eskelin, Andrea Parkins i Jim Black, jaki odbył się w krakowskim klubie RE powiedziałem wszystko. Niemal. I nic.
Idąc na koncert, w pamięci miałem ich występ z 2002 r. Także późniejsze ich płyty. Wydawać by się mogło, że w formie tria, powiedzieli już wszystko co było można i czas je, najwyższy, rozwiązać. Inaczej można wyłącznie odcinać kupony do stworzonej już raz muzyki.
Tymczasem krakowski koncert (nie wiem, jak było na innych) był dla mnie sporym zaskoczeniem. Oczywiście formuła tego tria, wciąż eksperymentalna, zwykła się jednak obracać w ramach "jakiegoś" jazzu. Mniej bądź bardziej jazzową była, znaczy się. Niedzielny koncert zaprezentował odmienne brzmienie i koncepcję zespołu. Jeśli miałbym już jakoś go klasyfikować, to bliżej tam było do rockowej awangardy niż jazzu.
Wszystko zaczynało się w rytmie, a ten był miarowo nam dostarczany przez Jima Blacka. O muzyku tym napisano już tony. O jego wrażliwości. O doskonałości technicznej. Jim Black AD2007 to totalne, acz inteligentne, łojenie w perkusję. Rock, hard, hardcore, mocno dosadnie. Bez chwili wytchnienia. I na tym skończymy "kanał prawny", jak być może jeszcze niektórzy pamiętają "eksperymentalne" audycje PRII, sprzed lat.
"Kanał lewy" zapewniał Ellery Eskelin. W zasadzie najkrócej można byłoby napisać: saksofon tenorowy, improwizacje. Otóż właśnie, jego rola sprowadzała się do jednej długiej improwizacji, o jazzowym rodowodzie niewątpliwie, położonej na tym co czyniła Parkins oraz łojeniu Blacka. Niczym nie zaskoczył, bo tego typu jego grę znamy doskonale z płyt. W miarę ostro, jednakże zwracam uwagę na słowo "w miarę", bo w kategoriach wagowych do jakich przyzwyczaił Brotzmann, czy Gustafsson, Eskelin nie startuje.
"Środek" to Andrea Parkins. I jej akordeon, laptop i klawisze. W zasadzie, to chyba jeden klawisz. Plamiasto, głośno. Żadnego tkania fakturek pod improwizacje Eskelina. Mocno i głośno jakby w ręce dzierżyła nie akordeon, a gitarę i to w jakimś punkowym zespole.
Jeśli zatem brać pod uwagę muzykę tego koncertu, trio zmierza w jakimś sobie znanym kierunku, stanowiąc samemu sobie ster i okręt. Rock, to czy nie rock. Jazz, czy nie jazz. Nie ma znaczenia. Raczej to muzyka nie dla adeptów już jazzu, jak poprzedni ich krakowski koncert, ale prędzej dla osób wychowanych na rockowej awangardzie, bądź przynajmniej rocku.
Żeby kropkę nad "i" postawić. Mi się ta muzyka względnie podoba. Zaś Eskelin wraz z towarzyszami wybrał chyba lepszą drogę od rozmycia się w awangardowych, a zarazem miałkich brzmieniach. Pomimo jednak rockowego oparcia, myślę, że nie będzie mógł liczyć na nowych admiratorów swej muzyki spośród fanów tej muzyki. Problematycznie też widzę przyszłość jego pośród fanów jazzu. Zatem znów, jak wiele lat już temu, kiedy trio to powstawało "pod prąd" wszelkim trędom? Against all odds? Może...

Brak komentarzy: