poniedziałek, 18 maja 2015

Agneta Baumann - Sentimental Lady (diapazon.pl)

Jest takie młodzieżowe słowo: "przesmaczony". I takie mam wrażenie słuchając już któryś raz nowej płyty Agnety Baumann - "Sentimental Lady". Jest ona "przesmaczona". Wiem, sentymentalna pani ma swoje zwyczaje i potrzeby. Niemniej jednak, jazz zaproponowany przez nią nie przemawia do mnie. Przynajmniej w domowym zaciszu. Być może, gdybym słuchał tej muzyki w ekskluzywnej restauracji byłbym zachwycony. Dom jednak to co innego. Człowiek ma za dużo czasu by wsłuchać się w każdy niuans, w każdy dźwięk i szczegół interpretacji.

Agneta Baumann wybrała chyba najtrudniejszą z jazzowych sztuk - śpiewanie ballad. Nadto jeszcze dodatkowo utrudniła sobie życie, tzn. wykonanie, pozbawiając się kompletnego akompaniamentu. Tylko fortepian i kontrabas oraz w połowie utworów dodatkowo trąbka. To bardzo kameralny skład. Często implikuje też wykonanie - wyciszone, nastawione na szczegół... Są też mistrzowie takiego grania. Słuchając Baumann często zastanawiałem się, kto i jak śpiewał podobne utwory w zbliżonym składzie. To niepokojące, bowiem zwykle oznacza poszukiwanie jakiegoś wzorca, a to znaczy, że interpretacja nie jest satysfakcjonująca. Osobiście mam takie wzorce dwa: Chet Baker w triu z gitarą i basem, oraz Sarah Vaughan w takim samym składzie. Ośmielam się twierdzić, że jednak nawet nieco przereklamowana Diana Krall jest interpretacyjnie lepsza.

Jak powiedziałem, Baumann na tej płycie śpiewa ballady. Sposób ich wykonania przywodzi Peggy Lee. I być może tu jest klucz, do mojego marudzenia, albowiem za tą ostatnią wokalistką nie przepadam. Tak, czy owak, Baumann sili się na wykonanie nastawione przede wszystkim na słowo, na śpiew. Towarzyszące jej instrumenty, są w tle. I właśnie taka interpretacja nie przekonuje. Wprawdzie wokalistka dykcję ma taką, że można się z jej śpiewu uczyć języka angielskiego, jednak dla mnie to nazbyt mało. Nie znam innych jej nagrań, nie wiem zatem, czy też jej sposób śpiewania tu zaprezentowany jest manierą wokalną, czy też utwory te specjalnie w taki sposób wykonuje. W jaki? Dlaczego się czepiam? Otóż Baumann śpiewa wszystko bardzo wąską skalą. Wszelkie "górki" są zdecydowanie spłaszczone, tak jakby rejestr jej głosu tam nie sięgał. Wiem, z drugiej strony, że można w taki sposób śpiewać, chcąc osiągnąć pewne stonowanie, wyciszenie. Jeśli taki był zamiar wokalistki, to udało jej się aż z nadmiarem, albowiem muzyka przybrała wręcz senny wymiar. W przeciwieństwie też, do wspomnianych przeze mnie "wzorców absolutnych", balladowego, kameralnego smęciarstwa, Baumann nie nadała swym interpretacjom swingu. Niestety. Jego brak jest wręcz dotkliwy. Efekt ten pogłębia sposób nagrania z wyraźnie zaznaczonym pierwszym planem wokalnym i wycofanymi, wręcz sciszonymi pozostałymi instrumentami. Fortepian brzmi, jakby nagrywany był z mikrofonu znajdującego się w oddali od niego. Bas jest ledwie obserwowalny, a trąbka - wówczas gdy się odzywa - gra bardzo matowym brzmieniem. Do tego stopnia matowym, że raz po raz, zastanawiałem się, czy głośniki wysokotonowe nie zostały przepalone.

Jak już wspominałem, tym razem chęć przekazania "głębi interpretacyjnej" zabiła muzykę. Szkoda, bo muzyka to elegancka, Baumann dysponuje mimo wszystko miłym głosem, a kameralnego, wokalnego jazzu od czasu do czasu posłuchać lubię. Tylko, byleby nie przedobrzyć. Jak tym razem.

Agneta Baumann - Sentimental Lady, Touché Music, TMcCD 017, 2002
Recenzja ukazała się po raz pierwszy w diapazon.pl dnia 23.11.2002 r.

Brak komentarzy: