piątek, 21 maja 2010

Nina!... Antonina?... Było czarno. Jest I Put a Spell on You.

Jest na tej płycie utwór, który zamiast swoich dwóch minut z kawałkiem, mógłby trwać wieczność. Rozpoczyna tę płytę i przynosi jej tytuł. I Put A Spell On You w wykonaniu Simone jest po prostu genialny.

Jego twórca w niezliczone jego wykonania włożył tyle siły i energii, że mógłby na kilkadziesiąt lat zapewnić ogrzewanie Europie. I cóż? I nic. Pewna trzydziestolatka, nagrywając go spowodowała, że dzięki niemu możemy latać na Marsa. Lub gdziekolwiek chcemy. Mimo smyczków w aranżacji wykoanie Simone ma jakąś taką moc, której nie mogę się oprzeć. Po prostu rewelacja. Ta płyta mogłaby się składać po prostu z tego jednego kawałka zapętlonego w nieskończoność. Gniealne, genialne, genialne.

Cóż. Nie składa się. I niestety oprócz świetnych interpretacji mamy tu też popłuczyny i.. klimat ówczesnego niby-jazzującego Paryża. O ile Tommorow Is My Turn Aznavoura, w swingującym klimacie jest genialny, o ile Ne Me Quitte Pas Brela przekonujące, to np. Marriage is For Old Folks - pomijając nieco dowcipny tytuł - już niekoniecznie. Przynajmniej z dzisiejszej perspektywy. Infantylna aranżacja, fleciki nie wiadomo z jakiej ziemii. Na pewno nie obiecanej. Ten kawałek niczego nie obiecuje. Dobrze, że dalej bywa lepiej. Kołyszące July Tree może się podobać nawet po czterdziestu latach od nagrania. Mimo nachalnych smyczków rodem z francuskich impresjii o czarnych kryminałach. Co robi tu soulowe Gimmie Soul nie wiem. Mimo wszystko jest jednak ok. Jakby próba zmierzenia się z geniuszem Wielkiego Raya. Udana mimo wszystko. Potem jest lepiej. One September Day przejmująco się zaczyna. Świetny, aranż jak z lat sześciesiątych. Jak z Bonda. Czyli - tak jak powinno być. Mocny kawałek. Znów mimo mięciutkich smyczków. Cóż, nie każdy ma głos Niny. Tak czarny. Mięciutkie One September Day jest... po prostu stylowe jak na tamte czasy. Ot, egzystencjalne. W owym francuskim stylu. Potem rhythm'n'blues Blues on Purpose. Instrumentalne i krótkie. Niektórzy twierdzą rewelacja. Ja będę się upierał przy pochwale jego krótkości. Niestety następny utwór - Beautiful Land - ma w sobie coś, czego nie cierpię infantylność aranżacji lat '60. Trudno mi prawdopodobnie o tym napisać. Trudo powiedzieć o co chodzi. Kretyński flecik, coś, co przypomina harfę. I tyle. Mamy się cieszyć. Nie bardzo. Przynajmniej obecnie nie bardzo. Całe szczęście, że z You've Got to Learn Wielka Nina Simone wraca w swoje najlepsze rejony. Lekko swingujące, przepełnione bluesem nagranie. Równie ciepłe jak i przejmujące. I to wszystko w osnowie leciutkiego swingu. Lubię tego typu rzeczy. Aznavour po raz wtóry w interpretacji Simone sprawdza się doskonale. Pewnie obecnie inaczej zostałoby to zaaranżowane, jednak - cudo. No i coś, co przypomina mi... Niemena - Take Care of Business. Jest jak Sen o Warszawie. To najlepszy komplement dla... Niemena. Sam kawałek, gdyby nie kastaniety podobałby mi się jeszcze bardziej.

I cóż... zapętlamy płytę. Wybieramy tych kilka utworów i mamy doskonałość. Popowo, ale cudnie. Nina Simone w świetnej formie, nieco tylko skażonej latami '60. Niestety. Bo jakby ich nie było, byłoby tylko lepiej.

Nina Simone - I Put A Spell On You (Verve 600502) /to numer ostatniego wydania/

Brak komentarzy: