niedziela, 29 stycznia 2012

Anthony Ortega - On Evidence

Anthony Ortega, to postać przedziwna. Rocznik 1928, świetny improwizator, dysponujący ciekawym brzmieniem, a wydał raptem kilkanaście płyt począwszy od 1954 r. Jak na ponad pięćdziesiąt lat aktywności w istocie mało. Wydawać by się mogło, że grywając z tak znamienitymi postaciami jak Lionel Hampton, Dizzy Gillespie, czy Quincy Jones drzwi przed nim stoją otworem.

Przyznam, że nie znam nawet tych kilkunastu płyt. Z wielką przyjemnością sięgam zawsze natomiast po wznowione, czy nagrane przez HatHut albumy "New Dance", "Scattered Cloud" i "Afternoon in Paris". Muzyka tam zawarta w jakimś stopniu przypomina poczynania Ornette Colemana, czy Erika Dolphy'ego z początku lat 60 ubiegłego wieku. Totalne wyważenie między tym co wolne, a tym co mocno zakorzenione w źródłach jazzu.

Sięgnąwszy po "On Evidence" pewnie miałem właśnie takie nadzieje. Posłuchać czegoś brzmiącego jak - na obecne warunki - soft free jazz. Muzyka przyjemna, lekko zakręcona. Taka, której nie potrzeba poświęcić całej swej percepcji, jednakże poprzez pierwiastek swobody w niej tkwiący, nie nudząca, wciągająca słuchacza (czyli mnie) w zabawę.

"On Evidence" dało mi jednak po uszach. Znów płyta, która jest przykładem na to, że przed wysłuchaniem nie należy się spodziewać niczego. Najpierw posłuchać, potem mieć nadzieje. Wszystkie utwory zawarte na tej płycie są balladami. Zagranymi ładnie, stylowo, w jakiś sposób - mniejszy, czy większy - przywołującymi stylistykę cool jazzu, czy może nawet west coast. Ba, nawet w brzmieniu altu, w sposobie prowadzenia improwizacji, Ortega przypomina mi na tej płycie genialnego skądinąd Lee Konitza.

Dla miłośników zatem balladowego jazzu, płyta może być przecudna. Zmieścić się gdzieś koło balladowych płyt Davida Murraya, choćby.

Przyznam natomiast, że ja mam z nią pewien problem. O ile gra Ortegi jest wirtuozersko ciekawa, choć jest to "przyciszona" wirtuozeria, to w całości muzyka ta gdzieś mi umyka. Od wielu lat twierdzę, że muzyka, bym ją postrzegał jako ciekawą, musi mieć to coś, co powoduje, że wysłuchawszy jeden dźwięk, akord, który właśnie wybrzmiał, chcę słuchać następnego. I nawet jeśli "On Evidence" trafi na taki dzień, kiedy chcę podążać za dźwiękami podawanymi przez Ortegę i jego towarzyszy, to już po wysłuchaniu jej kompletnie o niej zapominam. Może to jednak moja obecna percepcja jazzowych, instrumentalnych ballad jest tu przeszkodą, bowiem w owej balladowej kategorii nie ma się tu do czego przyczepić.

Płyta zatem dla miłośników takiej stylistyki i chyba dla nikogo więcej. Zdecydowanie różna od muzyki na szczególnie dwu pierwszych płytach z HatHut. Miła i przyjemna, ale dla niektórych słuchaczy może to być zbyt mało. Inni jednak, doceniam to, mogą w niej znaleźć wiele nut zagranych właśnie dla nich.

Anthony Ortega - On Evidence (2003), Frémeaux & Associés FA 461

Brak komentarzy: