czwartek, 30 maja 2013

Bill Frisell - Blues Dream (diapazon.pl)

Niespecjalnie lubię ostatnie płyty Frisella. Co innego, te wczesne. I środkowe. Mniam! Palce lizać! Ale jego country i rockowe (?) oblicze mało mi pasowało. Jakby powrócił nieco do czasów sławnego trio wspólną płytą z Hollandem i Jonesem, ale... też mnie nie przekonała. Wstyd się przyznać, ale dopiero niedawno wpadła mi w ręce nieco wcześniejsza płyta "Blues Dream", którą, po recenzjach innych autorów kupowałem "z pewną taką nieśmiałością".

Do rewelacji z minionych czasów daleko. Jednak ta płyta ma swój czar. Blusowe sny. Jeśli popatrzeć na otwierający płytę utwór tytułowy - jak najbardziej tak. Miniaturka przywołuje obraz Delty Mississipi, senne obrazy z filmów o południu USA. Potem wchodzi się w ten krąg. Może jakaś Louisiana... A gitary brzmią niekiedy, jakby grał na nich stary Murzyn, przygrywający swoje senne opowieści łanom zbóż, drzewom, jakimś rzekom i... parnocie. W utworze Ron Carter niemal wyczuwalne jest gorące, parne popołudnie ze słońcem wysoko prażącym wszystko wokół. I nic się nie chce. Siesta. Kolejny utwór - Pretty Flowers Were Made for Blooming wprowadza podwieczorne klimaty. Potem jest wieczorna zabawa w stylu folk, czyli country przy dzwiękach Pretty Stars Were Made to Shine.

Where Do We Go? brzmi jak pytanie do dziewczyny podczas tej zabawy - gdzie teraz pójdziemy? Do ciebie? Do mnie? - nie jest tak piękna noc - zróbmy to pod gołym niebem. Nie dziwi zatem, że dźwięki "Like Dreamers Do są zapowiedzią snu, a Outlaws jest snem. What Do We Do? jest zastanawianiem się nad świtem, nad porankiem. Nie, nie opowiem Wam tego filmu do końca, niech będzie to Waszym odkryciem, znajdźcie tu własną pointę.

Cała płyta brzmi jak bajkowa opowieść o południu USA. Brzmi jak ścieżka dźwiękowa do filmu opowiadającym o jakiejś tajemnicy z Południa. Jeśli się wejdzie w tę konwencję, konwencji tej sprosta - płyta będzie się podobać i będzie się do niej wracać. Zwłaszcza, że w porównaniu z wcześniejszymi countrowymi poczynaniami Frisella jest ubarwiona brzmieniem blach i saksofonu. A że Frisell wyśmienitym aranżerem jest, o tym nie trzeba nawet wspominać. Jedynie czego szkoda, to, że wraz z odejściem Joeya Barona, gdzieś pogubiły się gęste, nietypowe rytmy.
Ale - OK!

Bill Frisell - Blues Dream, Nonesuch,7559-79516-2, 2001, recenzja ukazała się pierwotnie w Diapazon.pl dnia 22.06.2002 r.

Brak komentarzy: