niedziela, 30 maja 2010

AUM Fidelity - 2010

Ilektoć mówią o "nowościach" z AUM Fidelity musimy mieć na względzie fakt, że jest to wytwórnia wydająca stosunkowo niewiele płyt. Jedna jak?!

Oglądając ostatnio ich stronę zwróciłem uwagę na:

Little Woman - Throat (AUM CD061). Cóż dwa saksofony, gitara i perkusja robią hałas, który lubię. Niestety niewiele mówią mi nazwiska muzyków biorących udział w sesji, jednak hardcore'owy pomysł na jazz, należy uznać za ciekawy. Zobaczymy.

David S.Ware - Saturnian (AUM CD060) - Tym razem mistrz solo. Czapki z głów zanim posłuchamy.

Joe Morris Quartet - Today on Earth (AUM CD058). Tę płytę mam wielką przyjemność słuchać od jakiegoś czasu. Już kilka lat tamu Morris zmienił, a zarazem przywrócił do łask, skrzypce na saksofon. Ponownie zatem jego kwartet występuje w składzie g+sax+b+dr. I - wierzcie lub nie - jest to wspaniała muzyka. Pewnie jeszcze chwilę jej poświęcę.

Darius Jones Trio - Man'ish Boy (A Raw & Beautiful Thing) (AUM CD057). Na tę płytę zwróciłem uwagę przez niesamowicie ciekawego pianistę Cooper-Moore'a, który stanowi 1/3 Tria. Oprócz niego Darius Jones na saksofonie altowym i Rakalam Bob Moses na perkusji. Fragmenty dostępne ze strony zapowiadają ciekawą ucztę.

Morris-Cancura-Gray - Wildlife (AUM056). Płytę udało mi się już omówić. Nie powiem, że zjawisko, ale na pewno ciekawe.

The Fully Celbrated - Drunk on the Blood and Holy Ones (AUM054). Płyty nie znam. Jednak skład znany z zespołów Joe Morrisa: Jim Hobbs, Timo Shanko i Django Carranza, a także próbki zawarte na stronie AUM Fidelity zapowiadają niezły jazz.

Cleaver/Parker/Taborn - Farmers By Nature (AUM053). Wprawdzie niebardzo już lubię tria fortepianowe w jazzie, ale tego sobie nie odpuszczę. Wielcy Mistrzowie i - według zajawek - ciekawa muzyka

David S.Ware - Shakti (AUM052). Cóż. Jeszcze nie znam, jednakże trzech mistrzów swych instrumentów: David S.Ware, Joe Morris (tym razem na gitarze) i William Parker zapowiadają moc wrażeń.

I na razie tyle z ostatnich poczynań AUM Fidelity.

piątek, 21 maja 2010

Nina!... Antonina?... Było czarno. Jest I Put a Spell on You.

Jest na tej płycie utwór, który zamiast swoich dwóch minut z kawałkiem, mógłby trwać wieczność. Rozpoczyna tę płytę i przynosi jej tytuł. I Put A Spell On You w wykonaniu Simone jest po prostu genialny.

Jego twórca w niezliczone jego wykonania włożył tyle siły i energii, że mógłby na kilkadziesiąt lat zapewnić ogrzewanie Europie. I cóż? I nic. Pewna trzydziestolatka, nagrywając go spowodowała, że dzięki niemu możemy latać na Marsa. Lub gdziekolwiek chcemy. Mimo smyczków w aranżacji wykoanie Simone ma jakąś taką moc, której nie mogę się oprzeć. Po prostu rewelacja. Ta płyta mogłaby się składać po prostu z tego jednego kawałka zapętlonego w nieskończoność. Gniealne, genialne, genialne.

Cóż. Nie składa się. I niestety oprócz świetnych interpretacji mamy tu też popłuczyny i.. klimat ówczesnego niby-jazzującego Paryża. O ile Tommorow Is My Turn Aznavoura, w swingującym klimacie jest genialny, o ile Ne Me Quitte Pas Brela przekonujące, to np. Marriage is For Old Folks - pomijając nieco dowcipny tytuł - już niekoniecznie. Przynajmniej z dzisiejszej perspektywy. Infantylna aranżacja, fleciki nie wiadomo z jakiej ziemii. Na pewno nie obiecanej. Ten kawałek niczego nie obiecuje. Dobrze, że dalej bywa lepiej. Kołyszące July Tree może się podobać nawet po czterdziestu latach od nagrania. Mimo nachalnych smyczków rodem z francuskich impresjii o czarnych kryminałach. Co robi tu soulowe Gimmie Soul nie wiem. Mimo wszystko jest jednak ok. Jakby próba zmierzenia się z geniuszem Wielkiego Raya. Udana mimo wszystko. Potem jest lepiej. One September Day przejmująco się zaczyna. Świetny, aranż jak z lat sześciesiątych. Jak z Bonda. Czyli - tak jak powinno być. Mocny kawałek. Znów mimo mięciutkich smyczków. Cóż, nie każdy ma głos Niny. Tak czarny. Mięciutkie One September Day jest... po prostu stylowe jak na tamte czasy. Ot, egzystencjalne. W owym francuskim stylu. Potem rhythm'n'blues Blues on Purpose. Instrumentalne i krótkie. Niektórzy twierdzą rewelacja. Ja będę się upierał przy pochwale jego krótkości. Niestety następny utwór - Beautiful Land - ma w sobie coś, czego nie cierpię infantylność aranżacji lat '60. Trudno mi prawdopodobnie o tym napisać. Trudo powiedzieć o co chodzi. Kretyński flecik, coś, co przypomina harfę. I tyle. Mamy się cieszyć. Nie bardzo. Przynajmniej obecnie nie bardzo. Całe szczęście, że z You've Got to Learn Wielka Nina Simone wraca w swoje najlepsze rejony. Lekko swingujące, przepełnione bluesem nagranie. Równie ciepłe jak i przejmujące. I to wszystko w osnowie leciutkiego swingu. Lubię tego typu rzeczy. Aznavour po raz wtóry w interpretacji Simone sprawdza się doskonale. Pewnie obecnie inaczej zostałoby to zaaranżowane, jednak - cudo. No i coś, co przypomina mi... Niemena - Take Care of Business. Jest jak Sen o Warszawie. To najlepszy komplement dla... Niemena. Sam kawałek, gdyby nie kastaniety podobałby mi się jeszcze bardziej.

I cóż... zapętlamy płytę. Wybieramy tych kilka utworów i mamy doskonałość. Popowo, ale cudnie. Nina Simone w świetnej formie, nieco tylko skażonej latami '60. Niestety. Bo jakby ich nie było, byłoby tylko lepiej.

Nina Simone - I Put A Spell On You (Verve 600502) /to numer ostatniego wydania/

wtorek, 18 maja 2010

Hank Jones (1918-2010) R.I.P.

Smutna wiadomość dla fanów jazzu. 16.05.2010 r. zmarł w Nowym Jorku Henry "Hank" Jones, pianista i kompozytor współtwórca sukcesów wielu artystów ostatnich 70 lat. Akompaniował Elli Fitzgerald i Nancy Wilson, grywał z Charlie Parkerem, Wesem Montgomerym, czy Joe Lovano. Prowadził wiele własnych projektów.

Cóż, pozostawił za sobą i ze swoim udziałem kawał historii jazzu.

R.I.P.

wtorek, 4 maja 2010

Nowości płytowe - CIMP cz. 1

Przeglądy wytwórni płytowych będą bardzo subiektywne. Moje. Będę nie tylko zamieszczał nowości tych wytwórni, które uznaję za najciekawsze, ale również wyłącznie te płyty, kŧóre mnie - potencjalnie - interesują. W końcu to mój blog ;)

W zasadzie nie wiem dlaczego, ale zwykle poszukiwanie nowych płyt zaczynam od wytwórni C.I.M.P. Tym razem nie może być inaczej. Cóż zatem nowego?

CIMP 379. Dość ciekawie zapowiada się płyta "Symbols Strings and Music" firmowana przez trio: Jimmy Bennington (dr), Perry Robinson (cl), Ed Schuller (b). Zamieszczam, ze względu na udział Perry Robinsona, niesamowicie ciekawego klarnecisty, który niestety nie ma zbyt bogatej dyskografii.

CIMP 378. Ciekawy kwartet nestora sceny free i młodzieży. "Fresh Breeze" firmują: Odeon Pope (sax), Bobby Zankel (sax), Lee Smith (b) i Craig McIver (dr). Nic nie wiem, musi być smakowite.

Z tych już wydanych:

CIMPoL 5003. Jedynie Joe McPhee (as) i Dominic Duval (b). Ten ostatni, w drugim, czy trzecim pokoleniu nasz rodak. Lubię ich i cenię.

CIMPoL 5001. Pod tym numerem: Trio X, czyli Joe McPhee (ts), Dominic Duval (b) i Jay Rosen (dr) i album AIR: Above and Beyond Trio X jest genialne. Wiem, bo widziałem. Słuchać!

CIMP LTD 364. Jedynie Khan Jamal (vib) i Dylan Taylor (clo) i płyta "Fire and Water". Dwa, nieczęsto obecnie słyszane instrumenty w jazzie. Zresztą nigdy zbyt często. Nie wiem, ale brzmi zachęcająco.

CIMP LTD 362. Weteran freejazzowej sceny Kalaparush McIntyre (ts) wraz z: Warren Connell (as), Michael Logan (b) i Warren Smith (dr) firmują płytę pod wiele zapowiadającym tytułem: "Extremes". Myślę jednak, ze tak bardzo ekstremalnie nie będzie. Zobaczymy.

CIMP LTD 353. Ten sam pan wraz z Matt Davis (g), Michael Taylor (b) i Craig McIver (dr) i płyta "To The Roach". Odeon wieszczy dobrą, klasyczną zabawę free. Zobaczymy.

CIMP LTD 352. "Double Diploid" to płyta firmowana przez Steve Swell (tb), David Taylor (btb), Warren Smith (perc) i Chad Taylor (perc). Misz-masz osobowości. Do posłuchania co najmniej, by zaspokoić ciekawość.

CIMP 344: Infinite Potential. Firmują: Lou Grassi (dr, perc), Perry Robinsaon (cl), David Taylor (btb), Herb Robertson (tp, ptp, flgh), Adam Lane (b). Zespół osobowości. Już to winno ciekawić.

CIMP 343. Loaded Basses. Firmuje: Joe Fonda (b) wraz z Claire Daly (bs), Joe Daley (tu), Gebhard Ullmann (bcl), Michael Rabinowitz (bassoon), Gerry Hemingway (dr). Pomijam już zespół osobowości, z których każdy byłby w stanie zapewnić niesamowite przeżycia. Przeczytawszy skład instrumentalny wyobraźcie sobie to brzmienie.

Steve Swell na dobry humor!

Strasznie dawno nie słuchałem tej płyty. Sam w sumie nie wiem dlaczego. Odkrywam ją poniekąd na nowo i jest to jak podróż w czasie. Bynajmniej nie dlatego, że nagranie pochodzi z 2006 r. W jakiś sposób, muzyka tu zawarta przywodzi mi na myśl początki free jazzu i to takiego spod znaku Ornette Colemana. W tamtej muzyce zawsze istniał blues. Tu też istnieje. Tamta muzyka, choć otwarta i swobodna, w jakiś niepojęty sposób przepełniona była swingiem. Ta również. Im dłużej się ten krążek kręci, tym bardziej czuję się jak w wehikule czasu. Z drugiej strony trudno mówić, by kwartet Swella był jakąś kalką muzyki sprzed półwiecza. Brzmi to świetnie, w dalszym ciągu współcześnie, a przede wszystkim ciekawie.

Nosząca przydługawy tytuł płyta zawiera też - moim zdaniem - jedne z ciekawszych nagrań Jemeela Moondoka, jakich dokonał na przestrzeni ostatnich lat. W końcu słychać tu werwę, poszczególne improwizacje są przekonujące i bardzo emocjonalne. Słychać, że saksofoniście po prostu chce się grać, czego - niestety - nie zawsze można było ostatnio o nim powiedzieć. Do tego dochodzi rewelacyjny Swell, którego - jeśli nie widzieliście nigdy na żywo - trzeba koniecznie posłuchać i oglądnąć na koncercie. To niewątpliwie jeden z najciekawszych obecnie puzonistów. Z jednej strony głęboko osadzony w tradycji, z drugiej potrafiący ową tradycję przetransformować w obecne czasy. I o to chodzi - takiej muzyki świetnie się słucha nawet dla odprężenia. Pełny zaś bluesowej nuty rytm zapewnia świetna sekcja Williama Parkera i Hamida Drake'a.

Bez wyróżnienia któregokolwiek utworu, bez wskazywania na któregokolwiek muzyka, po prostu znakomite dźwięki, których się wspaniale słucha. Im dłużej tym wprawia w lepszy humor.

Steve Swell's Fire Into Music - Swimming In A Galaxy Of Goodwill And Sorrow (RougeArt ROG-0009)

sobota, 1 maja 2010

The Thing + Ken Vandermark - Hideout

Gdybym chciał zamówić dla siebie muzykę, pewnie zwróciłbym się do The Thing. Nie to, że uważam, że w pozostałej muzyce nie mam czego szukać. Jednak, jeślibym zamówić chciał, to prawdopodobnie potrzebowałbym jakiegoś zewnętrznego kopa. W przypadku skandynawskiego tria mam to wpisane w ich nazwę.

Od jakiegoś czasu, czasami, trio występuje z udziałem Kena Vandermarka. Kiedyś już zdarzyło mi się opisywać ich koncert i doszukiwałem się w roli Kena jakiegoś elementu porządkującego dotychczas rozbuchaną do granic jazdę Skandynawów (zob.: http://diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Artykuly&Id=707 ).

Kiedy słucham tych zaledwie 37 minut muzyki z Chicago z kwietnia 2007, wydaje mi się, że nie do końca można się upierać przy tamtej tezie. The Thing zawsze gra energetycznie, tu nie ma czasu i miejsca na lekkie dźwięki. To buldożer, który ma zamiar przewartościować estetykę naszych zmysłów. Dodatkowo Ken? Cóż, wpisuje się w te dźwięki idealnie. Wszyscy panowie znają się z różnych składów jak łyse konie, wobec powyższego z niebywałą łatwością przychodzi im grać wcale niełatwe przecież 37 minut kompletnego free.

Faktem jednak jest, że mając w pamięci krakowski koncert The Thing (zob.: http://diapazon.pl/PelnaWiadomosc.php?bn=Artykuly&Id=547 ) udział Vandermarka powoduje większe uporządkowanie tej muzyki. Być może to po prostu udział czwartego muzyka, z którym należy się liczyć. Faktem, że nie jest to już tak hardcore'owa odsłona The Thing.

Niemniej jednak kawał dobrego, soczystego free, gdzie wszyscy muzycy doskonale się porozumiewają. Mocna sekcja, mocne, męskie (zawsze będę mówił, że istnieje męska odmiana jazzu ;) ) zagrywki obu saksofonistów. Pokręcone linie, oparte jednak na pewnej strukturze. Barwne, ale przede wszystkim mocne.

No i stwierdzić by należało "rewelacja". Mam jednak jedno zastrzeżenie do Małegomiasta - ta płyta jest zdecydowanie zbyt krótka.

The Thing + Ken Vandermark - Hideout (Smalltown Superjazz 2007 STSJ105CD

Po co komu saksofon?

Do tej pory Polska była bardzo gościnnym krajem dla Kena Vandermarka. Zagrał tu już chyba setki koncertów zawsze rewelacyjnie przyjmowanych przez publiczność. Tutaj też zaprezentował kilka specjalnych projektów.

Jest mi zatem niezmiernie przykro, że w czwartek Ken został w Polsce okradziony. W dodatku z jednego ze swoich ulubionych instrumentów. Otóż w okolicach Pszczółek na trasie Gdańsk-Warszawa około godziny 15.00 został skradziony saksofon barytonowy Selmer Paris Balance Action.

Ken, przepraszam za rodaków - jest mi niezmiernie przykro.

Jeżeli gdziekolwiek, ktokolwiek zgłosi się z takim saksofonem. Do lombardu, komisu, na targu, to prosiłbym uprzejmie o powiadomienie kogokolwiek: Policji, Oli bądź Mikołaja Trzaskę z Kilogram Records, klub Alchemia z Krakowa, Marka Winiarskiego, Wawrzyńca Mąkinię, mnie (pavbaranov@gmail.com). Powiadamiajcie o każdym podejrzanym saksofonie barytonowym. Jak wygląda ów Selmer? Proszę bardzo: http://krakow.gazeta.pl/krakow/3292000,35798,3084233.html?back=/krakow/1,35798,7833730,skradziony_saksofon_vandermarka_pilnie_poszukiwany.html

Kochani pomóżcie.

(wiadomość za Gazetą Wyborczą)