czwartek, 22 listopada 2007

II Krakowska Jesień Jazzowa

Właśnie sobie trwa. Po raz drugi już spotykamy się jesienią w klubie Alchemia, a w tym roku także w RE oraz w Mandze na koncertach, które zestawił dla nas Marek Winiarski. Kurcze, jest w tym człowieku mnóstwo samozaparcia. Jego wizja - bo on jest wizjonerem - muzyki, którą nam przedstawia jest cudowna. Cudowna dla takich osób jak ja. Miłośników jazzu, ale przede wszystkim chyba miłośników muzyki. Improwizowanej. Dobrej. Marek to gwarancja, że to co usłyszymy jest dobre. Posłuchajcie płyt, jakie wydaje w Not Two. Szczególnie w ostatnim czasie.
No i nie odbyłoby się tego Festiwalu gdyby nie ludzie Alchemii. Aż dziw, że zainteresowanie Miasta w projekt, który staje się jego artystyczną wizytówką wyniosło... 10 tys. zł. Nieco powyżej 2,5 tys Euro. Jedna dobra gaża ;) Śmiać się czy płakać. No, ale Miasto dzięki temu będzie mogło pokazać się jako zaangażowany w projekt sponsor.

No to po kolei.

Na początek poszedł koncert Lucas Niggli ZOOM występującego z ARTE Quartett. Pamiętam, jak pierwszy raz, dawno temu zetknąłem się z muzyką tego artysty. Potem, po wysłuchaniu już kilku jego płyt z nim samym. Rewelacyjny Gość. I równie rewelacynie gra. I tworzy. Zespół, który się zaprezentował znany jest z płyty Crash Cruise wydanej przez Intakt. Jeśli ktoś nie był, może sobie zatem posłuchać. A słuchać warto. Sam ZOOM to zasadniczo trio w dość mało spotykanym składzie: perkusja, gitara i puzon. No, ale Niggli nigdy szablonowym twórcą nie był. Szablonowo nie zabrzmiało też to trio po dodaniu do niego najbardziej cenionego kwartetu saksofonowego Szwajcarii, grającego zasadniczo muzykę współczesną.
Wydawałoby się, że nic prostrzego - gra trio, a kwartet komentuje jego poczynania. Znamy coś takiego z przeszłości. Jednak Lucas zaaranżował ten materiał zupełnie inaczej. Owszem, ARTE pozostawało, częściowo, w roli "komentatora", jednakże w znakomitej większości po prostu uczestniczyło w kształtowaniu materii dźwiękowej. A ta była przednia. Tworzenie basowego fundamentu przez saksofon barytonowy i puzon pozostaje w pamięci do dziś. Pojawiające się unisona kwartetu saksofonowego w kontrapunkcie do gitary... Mniam, lubię takie rzeczy podobnie jak... no właśnie, wszystko to, jak się słucha wydaje się równie proste jak spaghetti ala carbonara, a przecież tak smaczne... Chwila, ale smaczne z dodatkiem dobrego wina. Tu winem była gra niepozornego Lucasa. Rewelacja. Pokręcone rytmy grane z łatwością francuskich walczyków.
I na deser, na koniec pierwszego setu coś co powaliło chyba wszystkich słuchaczy. ZOOM wyszedł, pozostało samo ARTE, które zagrało kompozycję Niggliego poświęconą Evanowi Parkerowi. Jedynie cztery soprany... No, ale za to jak?!
c.d.n.

Brak komentarzy: