wtorek, 27 kwietnia 2010

Andy Summers & John Etheridge - Nowy Jork 11.03.1994 r.

Przyznam, że się takiego nagrania nie spodziewałem. Ba, do niedawna nawet nie wiedziałem o jego istnieniu. W zasadzie, to do dzisiaj nie wiem, bowiem jego... nie ma. Przed kilku dniami wpadł mi w ręce koncert firmowany przez dwu panów: Andy Summersa, pewnie szerzej znanego młodszym, a szczególnie starszym rockfanom z udziału w The Police oraz Johna Etheridge'a pewnie szerzej nie znanego już nikomu, a niegdyś członka Soft Machine.

Ta ostatnia, to ikona brytyjskiej fali jazz rocka przełomu lat 1960/70'. Do tej pory gdzieś tam trwa spór o to, czy palmę pierwszeństwa w "wynalezieniu" tego nurtu należy - jak zwykle, albowiem Wielkim Artystą był - oddać Milesowi Davisowi, czy też brytyjskiej, tzw. scenie Canterburry, do której należał m.in. Soft Machina. Guzik mnie to szczerze obchodzi. Jedni i drudzy byli na owe czasy, podobnie jak ci "trzeci" tu niewymienieni twórcami ożywczego wówczas nurtu jazz rocka. Wówczas, z końcem lat 1960' był to nurt świeży, twórczy, łamiący zasady i konwenanse. Dopiero potem, im później tym gorzej, uwiądł w meandrach absolutnej muzycznej popłuczyny. Plastikowe brzmienia, powtrzalne zagrywki, samo narzucające się aranżacje, przewidywalność nie tylko następnego dźwięku, ale wręcz następnych płyt, koncertów, czy tzw. "dokonań".

Wróćmy do rzeczy, czyli do muzyki, która połączyła obu Panów. Przyznam, że nie śledząc ich artystycznych karier do chwili poznania koncertu z Nowego Jorku z 11.03.1994 r. kompletnie nie byłem świadom, że ich duet wydał płytę Invisible Threads (wydana 3 razy: w 1993 r. na World Records oraz Mesa i wznowiona w 2002 r. na Favored Nations Records). Dopiero później przyszła refleksja, że przecież Andy Summers już w czasach gry z The Police był dość niepokorną duszą nagrywając płyty z Robertem Frippem, potem m.in. rzucając się na otwarte wody muzyki Theloniousa Monka i Charlesa Mingusa, współpracując (na jego aurorskich płytach) z takimi muzykami jak Herbie Hancock, Bill Evans, Mark Isham, Ginger Baker... Eksplorując muzykę od rytmów ethno (m.in. płyta z muzyką brazylijską), poprzez wspomniane eksperymenty z jazzem, a na roku, w tym - dość eksperymentalnym - skończywszy. Niemniej jednak muzyka z tego nowojorskiego koncertu dość mnie zaskoczyła. Otóż dwu gitarzystów grających w przeważającej mierze (przynajmniej jeśli z dźwięku mp3 domyślić się można) gitarach elektrycznych zagrało tak znane utwory jak Silver Sadie Horace Silvera, 1+2 Blues Larry innego wielkiego gitarzysty, Larry Coryella, Good-bye Pork Pie Hat Charlesa Mingusa, Nuages Django Reinhardta, Resolution Johna Coltrane'a, a na Message in a Bottle Polce skończywszy.

Generalnie ich gra wpisuje się w tradycję wyrosłą z gry Reinhardta właśnie. Swnigująca ekwilibrystyka gitar. Milutkie uchu dźwięki. Przedziwna wersja wspomnianego przeboju The Police. Klasyczne niemal wersje standardów Silvera czy Mingusa. Podobać się może, choć pewnie nie zachwyca, bo tego typu gry jest dość sporo.

Co ciekawe materiał dostępny w internecie zawiera chyba dwa koncerty dane tego samego dnia, zawierające ten sam materiał dźwiękowy. Można zatem porównać w jaki sposób improwizują muzycy niekoniecznie związani z tego typu stylem muzyki.

Miłe, choć bez większych wzruszeń. Na pewno znajdzie swoich fanów zachwycających się Reinhardtem, czy sławnym Friday Night in San Francisco. Mimo wszystko na pewno warto posłuchać.

Brak komentarzy: