poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Ktoś gdzieś słyszał, że będzie tu tylko o jazzie?

Nie będzie. Tym razem o... artystce imieniem Katarzyna. Lepiej znana jako Kayah.

Otóż nasza piękna Kasia nagrała płytę. Chyba najdziwniejszą w swej karierze. Z kwartetem smyczkowym. Znanym i cenionym, a jakże! Ba, ponoć sam pomysł wyszedł od owego kwartetu. Królewskiego według samych muzyków, skoro nazywa się Royal Quatett.

Przyznam, że kupiłem tę płytę z jednego powodu. Przypomniały mi się bowiem nagrania Kronos Quartet, zespołu, który niezmiernie cenię. Moze zatem...

Cóż. Kronos Quartetu tu nie mam. Mam natomiast niezwykle osobistą płytę Kayah z Royal Quartett. Świetne aranże, dobrze dobrany repertuar, głównie znany z uprzednich nagrań Kayah. Teraz w zupełnie odmienionych wykonaniach. Pop to nie jest. Klasyka? Raczej też nie. Po prostu muzyka i tyle. Jest niezmiernie mi miło zauważyć, że są - także w naszym kraju artyści - którzy są w stanie porzucić, choćby na chwilę, swoją główną stylistykę i zetknąć się praktycznie z nieznanym. Rzucić się na takie, bądź co bądź szerokie wody nie jest łatwo. Zwłaszcza, jeśli artysta kojarzony jest z listami przebojów, z nagraniami, przy których można się pobujać na dyskotece. To jednak mało. W owej nowej stylistyce należy jeszcze zaistnieć. I tu, myślę, Kayah się udało. Wprawdzie nagranie - za wyjątkiem kilku utworów - nie wzbudziło mego podziwu od pierwszego przesłuchania, to jednak im dłużej jej słucham, tym bardziej doceniam.

Na płycie (nota bene świetnie wydanej w "książkowej" serii Agory) znaleźć można mniej lub bardziej znane utwory. Te, które przykuły moją uwagę to świetne wykonania Tabakiery, Libertango, Jestem kamieniem, czy - bodaj jedyne, nieznane z wcześniejszych wykonań - Lume.

Nie powiem, bym płytę tę miał włożyć do odtwarzacza i zapomnieć się w niej bez końca, nie chcąc jej z niego wyciągać. Niemniej jednak, ciekawe i godne uznania wydarzenie tego roku na rynku muzycznym. Niestety, pewnie przejdzie niezauważone. Szkoda.

Brak komentarzy: