niedziela, 25 kwietnia 2010

Bizet...? Jazz...? Carmen! Niejaka zresztą McRae.

Cóż. Największą wadą owej Pani jest, że już nie żyje. Genialna wokalistka, która w tym kraju chyba nigdy nie zdobyła zasłużonej jej popularności odeszła od nas ponad 5 lat temu. Pozostały nagrania.

Kiedy słucham tego shitu, który niektórzy usiłują wcisnąć za jazz, za wokalne nadzieje tej muzyki, za gwiazdy niewiadomo jakiej wielkości... Przychodzą mi wówczas zwykle nazwiska kilku absolutnie wielkich wokalistek jazzowych. Jakże pokornych w swym życiu i aryźmie. Nie aspirujących do bycia tą NAJ! Jedną z nich jest Carmen McRae. Urodziła się w Nowym Jorku w 1920 r., zatem w czasach, o których wielu z Was kompletnie nie chce nawet myśleć. Ba, pewnie nawet myśli, że nie istniały (jeśli czegoś nie widzę, to tego nie ma). Otóż wbrew tej, przytoczonej maksymie, jak najbardziej jest. Carmen McRae zasłużyła by o niej pamiętać. Była jedną z absolutnie największych piosenkarek jazzowych. Tych, które sięgnęły bebopu. Tych, które śpiew jazzowy wyniosły na szczyt artyzmu. Jak kilka jeszcze innych, ale o nich już nie tym razem.

Co jakiś czas wracam do nagrań Carmen. Co jakiś czas nagrania jej docierają do mnie w absolutnie dziwnych formatach. Wówczas - najczęściej - dziwię się ja: dlaczego, nagrania te nie ukazały się na płycie? Tym razem dotarły mp3 zripowane z płyty, która ukazała się jakiś czas temu nakładem Acrobat pod nr 122 i zawiera koncert z Montreux z 22.07.1982 r. Bez wygłupów. Same standardy, zaśpiewane (bo zagrane w po prostu poprawny sposób), ale to jak! W sumie nie należałoby się dziwić. McRae, szczególnie w tamych latach nie popełniała błędów. Sprawdzony repertuar, charakterystyczne interpretacje. Swing, bop, swing! Nic dodać, nic ująć. Tyle, że... taka muzyka rozwala po prostu, kładąc na kolana wszelkich piewców obecnych gwiazdek.

Nice Work If You Can Get It? Potęga. Body and Soul... poraża pięknem. Them There Eyes jest jak walnięcie obuchem w łeb po miajłkich wykonaniach współczesnych. My Funny Valentine... mam wymieniać dalej? Po co? Lepiej posłuchać. Genialna wokalistyka, genialny swing. Niesamowite wyczucie czasu, cudowna intonacja.

Niestety, słuchając tego, co obecne, przestaję już mieć nadzieję, że takich rzeczy dane mi będzie słuchać w najbliższych latach. Cóż... pod publiczkę, publiczkę, cichuteńko, za to w modnych ciuszkach i z pięknymi nogami.

Szkoda, bo proporcje mogłyby być inne.

Brak komentarzy: