wtorek, 27 kwietnia 2010

Joe Morris - Wildlife

Lubię takie nagrania. Trio. Saksofon, bas i perkusja. Tutaj bas obsługuje gitarzysta (przynajmniej drzewiej tak bywało, bo ostatnio często pogrywa na największym strunowcu).

Co niby lubię? Otóż nagranie to, kolejne, jakie znam zaliczam do tych, w których genialnie spotyka się tradycja ze współczesnością. Praktycznie wcale mi nie znany Petr Cancura pogrywa sobie na saksofonach tak, jak wielcy mistrzowie lat minionych. Z drugiej strony trudno mu odmówić jakiegoś miłego uchu powiewu świeżości. Świeżość, albo inaczej - inność - słyszę w grze Joe Morrisa, który grywając na kontrabasie transponuje jakby swoje spojrzenie na grę na gitarze na kontrabas. A że jest to widzenie nietuzinkowe, każdemu, kto zapoznał się z jego grą nie muszę powtarzać. Zupełnie swoiste dźwięki, zupełnie odmienne spojrzenie na to jak gitara w jazzie winna brzmieć. Aha, gitara? No, fakt - kontrabas również. Składu uzupełnia świetny, energiczny i pomysłowy jak zwykle Luther Gray.

Czego oczekiwać po Wildlife? Cóż, nie powiem, by było to dzikie życie. Jest natomiast życie free. Free skłaniający się ku przeszłości, ku latom 1960', ale free, który i dziś jest wolny. Swobodny. Roztańczony niemal saksofonem. Prawie rozswingowany sekcją. Tyle, że jest to wiele lat później od swych pierwszych wzlotów i upadków. Świetna muzyka na którą składają się jedynie 4 utwory, które aż proszą się usłyszeć w wersji koncertowej. Pokrzyczeć, pogwizdać, dać ujść swej niewypowiedzianej aprobacie po granice tchu. Wpuścić się w ten trans. W absolutny swing muzyki free.

Jak dla mnie wspaniałe granie. Polecam.

Brak komentarzy: