sobota, 24 kwietnia 2010

Brötzmann über alles! Peter Brötzmann/William Parker/Hamid Drake - Never Too Late But Always Too Early i kilka słów.

Od lat słucham pana, do którego niegdyś podchodziłem jak pies do jeża. Ostrożnie? Cóż, chyba nawet to zbyt mało powiedziane. Wręcz nie słuchałem jego muzyki. Ot, może gdyby zagrał jakieś balladowe rzeczy...? Od tego czasu zmieniły się moje preferencje. Nie to, żebym do ballad miał jakiś zły stosunek. Wszak, jak kiedyś powiedział pewnien muzyk, sztuką, prawdziwą sztuką jazzu jest zagrać balladę jazzową. Oczywiście w sposób, który nie spowoduje ziewania na twarzach słuchaczy. I kilku się to udaje.

Ok, nie o tym jednak.

Kilka lat temu wpadła w moje ręce płyta, która jest po prostu mekką dla wszystkich piewców free jazzu. Never Too Late, But Always Too Early. Dwupłytowy album Eremite MTE 037.38), któremu niegdyś już poświęciłem kilka słów. Było to jednak w roku 2005. Od tej płyty oderwać się nie można. Nie pora i nie miejsce, by tworzyć nową recenzję już raz zrecenzowanej płyty. Ot, po prostu przypomniało mi się przy okazji jej słuchania, że kiedyś miałem zamiar napisać o Kaiserze kilka słów. Kilka słów więcej.

Sam zainteresowany pewnie o tym nie wie zupełnie, jednakże postrzegam go jako muzyka, który nie tylko przeżywa swoją drugą młodość (by użyć twywializmu). Przede wszystkim uważam tego, w podeszłym - cokolwiek by nie powiedzieć - wieku już Pana za obecnie najważniejszą postać muzyki improwizowanej. Peter Brotzmann jest wielki. Jeśli tego jeszcze nie wiesz, to znaczy, że jeszcze go nie znasz. Nie słyszałeś na żywo. Nie przeszły Cię i nie przeszyły dźwięki jego, głównie, saksofonów, choć i klarnet i egzotyczne tarogato również przeszywają na wskroś.

Kiedyś, ktoś z kim miałem niebywałą przyjemność rozmawiania, ktoś kto absolutnie zmienił mi słuchanie muzyki, postrzeganie jej, ktoś komu jestem winny moją obecną świadomość muzyczną, niejaki Daniel Carter (czapki z głów!), powiedział, że nie jest ważne co grasz, ale by muzyka ta wychodziła wprost z Ciebie. By stawała się częścią Twego życia, Twego istnienia. Nie jest istotne nawet, czy zagrasz czysto, czy nie. Ważne, by z każdego dźwięku płynęła prawda o Tobie. Otóż, ilekroć mam przyjemność obcowania (bo słuchania, to zbyt mało powiedziane) muzyki Petera B., tylekroć wiem, że gra on tak, jakby za każdą zagraną frazą świat miał się skończyć i jedyne co po nim pozostanie, to te rozwichrzone ostatnie dźwięki. Kompletnie niesamowity gość. W jego muzyce jest wszystko co przez te ostatnie z górą sto lat stworzyło jazz. Jest też kilka dźwięków ponad to. Jest w tej muzyce cały nasz świat. Tak, jak to kiedyś powiedziano o wspomnianym już Danielu Carterze - ten muzyk w sposób najdoskonalszy przekazuje nam swoją muzyką współczesny świat. Nie umniejszając niczego Danielowi, bo facet po prostu genialny jest, ów krzyk współczesności jest też domeną Brotzmanna.

Nie sądzę, by moją rolą było namawianie kogokolwiek do wsłuchania się w dźwięki jego muzyki. Niemniej jednak - niosąc kaganek (a co ;) ) - gorąco polecam. Cóż jednak mógłbym polecać na początek, jeśli nie tę właśnie płytę? Ostre jak brzytwa dźwięki, niesamowity background sekcji, niemal ostinatowej w niektórych momentach. Z lekka zmrużona balladowa nuta ostrego saksofonu. I ten... przytłaczający ze wszechmiar dźwięk, który Cię otacza. To jak przeżywanie katharsis, wciąż i wciąż. Ta muzyka Cię wyzwoli.

W istocie.

A następnym razem, już odkryję przed Wami coś innego.

Peter Brötzmann/William Parker/Hamid Drake - Never Too Late But Always Too Early, Eremite 37/38, 2003

Brak komentarzy: