niedziela, 25 kwietnia 2010

The Fully Celebrated - Drunk On The Blood Of The Holy Ones

Jedno jest pewne. AUM Fidelity, które firmuje tę płytę (AUM054) zapewnia wysoką jakość dźwięku. Aż miło się słucha.

Drugie jest pewne. Przynajmniej dwóch muzyków spośród trzech, którzy tu grają jest mi dość dobrze znanych. Jim Hobbs i Timo Shanko od kilku lat udzielają się w kwartecie Joe Morrisa, który to cenię niezmiernie. Dołączył do nich Django Carranza na perkusji i spróbowali nagrać zupełnie inną muzykę.

Trzecie jest pewne. Muzyka na tej płycie brzmi jak kolaż. Jakby wrzucić wszelkie możliwe style i inspiracje do jednego worka, a następnie zaaranżować je na dość typowe trio: alt-bas-perkusja i... określić to mianem punkish.

Punk znam. Ponoć nawet niegdyś, przed wielu laty grałem. Punkish? Od punka daleko. Chyba, że ma to siać jakiś ferment. Raczej nie sieje. Mieszanka reggae, chińszczyzny, lekko brzmiącego jazzu... Łatwe, by nie powiedzieć łatwiutkie melodyjki, wpadające w ucho dźwięki. Niekiedy jakiś zgiełk. Jednak w miarę możliwości kontrolowany. Ot, muzyka, którą mogą posłuchać ci, którzy na codzień puszczają sobie jakieś Antyradio (fajna stacja!) i cieszą się z lekka bardziej drapieżnymi dźwiękami w odcieniu pop czy rock. Punkish? Chyba jednak na wyrost.

Czwarte jest pewne. To muzyka, która może trafić do szerszego grona słuchaczy, tak jak niegdyś trafiło trio Medeski, Martin & Wood, czy EST. Ten sam sposób trafiania do słuchaczy, choć środki nieco inne. Popowo brzmiące dźwięki bez udziwnień, łatwo przyswajalne melodie, "zrozumiały" beat i groove. Można niemalże się pokołysać.

Piąte jest pewne - nie wiem, czy chciałbym, by tak brzmiał jazz jutra. Nie wiem też, czy chciałbym, by tak brzmiał jazz dzisiejszy. Szukam raczej czegoś innego. Ale to ja. Osobom, które szukają czegoś innego od muzyki, której słuchają na codzień i poszukują owych innych dźwięków w produkcjach tego typu jak Jamie Cullum na pewno polecam trio o dziwnej nazwie. Zdecydowanie to lepsza muzyka od tego, czym co jakiś czas krytycy karmią nas twierdząc, że jazz to pełną gębą.

Osobiście zatem stawiam zespołowi przyzwoitą tróję. Zwłaszcza, że wszyscy muzycy ujmują mnie swoim brzmieniem zakorzenionym - mimo wszystko - w jazzowej tradycji. To jakby odwrotność tego, co ja lubię najbardziej, czyli rozszerzanie jazzowego dogmatu o środki i - przede wszystkim - świadomość innej muzyki. Tu owa, często "inna muzyka" otrzymuje szlif rodem niemal z wielkiego Duke'a.

1 komentarz:

paul w. pisze...

trio, które gra na tej płycie wydało parę bardzo dobrych nagrań dla silkheart - kiedyś wybitnej wytwórni free-jazzowej. chodzi mi o jim hobbs trio - babadita oraz jim hobbs fully celebrated orchestra - peace and pig grease. obie warte polecenia i przesłuchania.

pozdrawiam

paweł w.