czwartek, 23 grudnia 2010

Avre Henriksen & Bill Frisell live at Moers, 23.05.2010 r.

Od wielu już lat się zastanawiam. Dobrze, to czy nie. Czy rację miał Franz Kafka, czy też Max Brod. Czy mamy prawo, czy ktokolwiek ma prawo pisać do szuflady. Czy dzieła, obojętnie jakie mają prawo przejść obok, bo z różnych przyczyn nie zostały wydane. Bo piractwo, bo partactwo, bo ekonomia, bo...
Szczerze powiedziawszy, ceniąc prawa artystów do dysponowania przez nich własnym dziełem. Ceniąc prawa ich, do ich praw autorskich, zaczynam powoli zbliżać się do stwierdzenia, że ktokolwiek, kto nie chce korzystać z własnych praw, nie ma prawa kwestionować praw nas, nas wszystkich, ogółu ludzkości - by powiedzieć to niemal z dużą przesadą - do prób poszukiwania przejawów ich geniuszu. Dlatego też, jeśli znajdę gdzieś w sieci nagranie, które nie jest publikowane, a które z jakichś przyczyn uważam za ciekawe, będę je opisywał. Będę je opisywać nawet wówczas, kiedy - niestety - nie stałem się uczestnikiem istnienia tych dźwięków we wszechświecie i z tych przyczyn nie mogłem przekazać z nich relacji koncertowej. Z różnych względów jednak - dopóki nie uzyskam zgody artysty na choćby podanie linka do miejsca, w którym takie nagranie się znajduje, nie będę publicznie wskazywał gdzie (poniekąd) łamane są ich prawa. Chcecie - to szukajcie. Ja ułatwiać nie będę.
Dość wstępu, czy też wytłumaczenia się z poniższych słów.
Po tym wstępie już wiadomo, że takiego nagrania nie ma. Przynajmniej nie ma oficjalnie. Istnieje w świecie internetu, bądź pośród nagrań rozprowadzanych między sobą przez traderów. Nie ma, bo...? Nie wiem, być może dlatego, żę muzycy nie są jeszcze zadowoleni ze swej współpracy na tyle, by udostępnić swą muzykę światu, być może dlatego, że nie próbowali jeszcze nikogo nią zainteresować, a być może dlatego, że nikt z Wielkich na tej muzyce się jeszcze nie poznał.
Jest ich dwu: Bill Frisell i Avre Henriksen. Jeden gra na gitarach, drugi - przede wszyskim zawłaszczył brzmienia trąbki. Także wspomaganej eletronicznie. Po kilku latach znajomości, w duecie pojawili się w maju tego roku w Moers grając koncert składający się z trzech utworów autorskich i jednego Joni Mitchell. Powstała w ten sposób muzyka jest - z braku innych słów - po prostu piękna.
Coś mnie wzięło dzisiaj na muzykę piękną i bogatą zarazem. Bogatą w brzmienia, które kształtowane są przy użyciu dość niekonwencjonalnych środków. Gitara Frisella jednocześnie jest jedna i nie-jedna. Brzmi jak wiele gitar na raz, ale do takiego odbioru jego gry, ten wielki gitarzysta, potrafił już nas nie raz przygotować. Henriksen i jego trąbka oraz elektroniczne dźwięki przez niego produkowane, również nie brzmią jak muzyka obsługiwana przez wyłącznie jednego człowieka. Mamy zatem duet i doprawdy dużo więcej dźwięków.
Wspomniane utwory autorskie, na znanym mi nagraniu noszą tytuł Fields of Moers i zaopatrzone są kolejnymi numerami, co sugeruje dłuższą kompozycję podzieloną na części. Nie wiem jak w istocie z tym było. Jeśli tak, to Pierwsze Pola są, brzmią, jak jedynie wstęp do Drugich, gdzie oprócz instrumentów pojawia się również głos henriksena, który pomimo skandynawskiego nazwiska brzmi jak rodem z najgęstrzego, afrykańskiego buszu. Jest jakąś skargą. Smutną opowieścią. Przyznam, że nie mam pojęcia po jakiemu śpiewa trębacz, muzyka przejmuje jednak właśnie jakimś smutkiem. Jakby opowiadał o czyimś niezbyt udanym życiu. Jakby opowiadał o krzywdzie. Zostawmy to.
Zawarta tu muzyka duetu, zagrana przecież na żywo i na pewno pozbawiona jakichkolwiek postprodukcyjnych trików, jest świadectwem na rozwój współczesnych możliwości instrumentalnych. Można zagrać w duecie i być całkiem sporą nawet ilością dźwięków, które w żaden "normalny" sposób przez dwu muzyków nie mogłyby zostać wytworzone. Wspominam o tym, albowiem będąc raczej zwolennikiem czysto akustycznego grania, ba ortodoksyjnym niekiedy, skoro odmawiam prawu pickupa dla kontrabasu, czy jeszcze dalej idąc - wręcz jakiejkolwiek amplifikacji, jestem pod dużym wrażeniem wrażliwości obu muzyków. Mając możliwości techniczne - co słychać - do absolutnego rozprawienia się z muzyką i wyobcowania jej z czegokolwiek, zabicia techniką, wykorzystali ją jedynie w celu jej ubogacenia. Stąd też kompletnie nie dziwią dźwięki jakichś marimb pośród gitarzysty i trębacza. Nie dziwi większa ilość gitar niż winno ich być, biorąc pod uwagę, że gitarzysta jest jeden. Altówka, czy wiolonczela? nie ma problemów. Po prostu mimo to wszystko, mimo wiedzy, że większość tych brzmień jest sztucznie wykreowanych, jestem absolutnie przekonany, że to muzyka - od początku do końca - muzyka, frisella i Henriksena.
Biorąc pod uwagę jakość tego nagrania, z niecierpliwością czekam na wydanie płytowe, mając jedynie nadzieję, że będzie to również nagranie koncertowe. Jeśli w istocie tak się stanie, to znużony już nieco frisellowymi poczynaniami, z dużą przyjemnością sięgnę po takie nagranie.

Avre Henriksen & Bill Frisell live at Moers, 23.05.2010 r.

Brak komentarzy: