niedziela, 18 marca 2012

Little Women - Throat

Nadchodzi kompletnie nowe pokolenie jazzmanów. Nowych w swoich koncepcjach, w swoim doświadczeniu. Pokolenie, dla których Armstrong, Monk, Ellington, Coleman, Coltrane, czy Davis to wielcy jazzmani, jednakże należący do przeszłości. To już nie jest ich muzyka. Choć może inaczej. Muzyka, którą grali muzycy uważani za dzisiaj za ikony jazzu są jedynie jakimś punktem wyjśćia. Aluzją jedynie do własnych przemyśleń, do własnej muzyki. Ta muzyka, którą grają nie mieści się w kanonach tworzonych przez 100 lat przez muzyków jazzu. Nawet w tak przepastnym, tak wolnym i swobodnym, ale jednak kanonie, jakim jest free jazz. To wszystko stanowi jedynie gdzieś funkcjonujący u podstaw zalążek jedynie własnej myśli. I dobrze. Ileż można grać, wprawdzie piękne, jednakże ogólnie wciąż te same dźwięki.

Gdzieś ten świat dźwięków, co tu dużo kryć, sięgających swymi korzeniami jeszcze w lata 50 ubiegłego wieku musiał runąć. Choć - bądźmy sprawiedliwi - nie runął ani zupełnie, ani też powszechną nie stała się stylistyka proponowana choćby właśnie przez kwartet Little Women. Niemniej jednak, z każdego zagranego na tej płycie dźwięku wyraźnie słychać, że młodzi muzycy, choć dobrze obeznani z muzyką przeszłości, chcą tworzyć coś innego. To sposób gry, sposób frazowania, rozwijania poszczególnych utworów... Przede wszystkim jednak, to zmieniona koncepcja. O ile koegzystencja kompozycji i swobodnej improwizacji już dawno temu zaczęła swój własny, koherentny byt, to do tej pory kompozycja była podporządkowana niejako improwizacji. To był pochodzący jeszcze z początków jazzu sposób wyrażania się przez muzyków. Mamy temat, mamy opartą na nim improwizację muzyka solowego, czy też - kilku nawet muzyków, grających wspólnie improwizację. Pomijam te utwory, gdzie kompozycja była jedynie prestekstem do improwizacji. Gdzie improwizacja stanowiła praktycznie cel sam w sobie. Mniej lub bardziej swobodna. Od jakiegoś czasu, nowe zespoły grające muzykę, która (czy aby na pewno?) może być jeszcze nazywa jazzem, proponują nie tylko stylistyczną woltę. Ich utwory stanowią pełne połączenie kompozycji z improwizacją. W danym momencie rozgrywająca się przed nami muzyka składa się jednocześnie z kompozycji, jak i improwizacji. Nie stanowi jednak przykład zapisanej improwizacji (jak u Threadgilla), czy też kompozycja nie stanowi naturalnego i harmonicznego podkładu dla improwizacji, jak w klasycznym jazzie. Te dwa elementy stały się jednym.

Nie jestem (już) muzykiem, nie jestem muzykologiem, ale idę o zakład, że Darius Jones i jego koledzy z Little Women tworzą muzykę w taki sposób.

Do tych elementów strukturalnych dochodzą jeszcze wolty stylistyczne. O ile od początku swego istnienia, jazz w mniejszym lub większym stopniu był oparty o blues, o tyle młodzi muzycy jazzowi starają się wiązać swą muzykę, z o wiele szerszym spektrum. O ile - przede wszystkim europejscy muzycy - próbowali uciekać w struktury pozbawione jazzowych (czyli bluesowych w pewnym skrócie) konotacji, zbliżając się, czy też czerpiąc z dokonań muzyki "współczesnej", o tyle muzycy współcześni w o wiele większym stopniu wydają się korzystać z doświadczeń sceny rockowej i pochodnych. Im nie obce są doświadczenia wszelkich odmian hard, czy punk rocka, sceny no wave, czy noise. To wszystko zestawione ze sobą stara się rozgrywać w jednym, muzycznym tyglu.

Nie jest to muzyka łatwa. Ba, ona nie jest miła w słuchaniu. Z tą muzyką trzeba się zmierzyć. Trzeba w nią wejść. To stylistyka, która wywarza drzwi. Samo "słuchać głośno" tym razem nie wystarczy. Raczej: słuchać z otwartymi uszami. Bądź umysłem - jak kto woli.

Czy taką będzie muzyka przyszłości - wątpię.

Little Women - Throat - AUM Fidelity, AUM061 (2010)

Brak komentarzy: