sobota, 18 kwietnia 2015

Cassandra Wilson - Live (diapazon.pl)

Nie ukrywam, iż Cassandra Wilson jest jedną z bardziej przeze mnie poważanych śpiewaczek jazzowych. Wprawdzie ostatnio jej śpiew ma więcej z folku niż jazzu, to jednak niegdyś wraz ze swoimi kolegami spod szyldu M'Base tworzyła sporo fermentu w zastanym obrazie wokalistyki jazzowej.

Ta, pochodząca z 1991 roku płyta, jest jedynym koncertowym zapisem poczynań Cassandry Wilson jaki znam. Jest to elektryczny skład, bardzo podobny do tego w którym powstało kilka jej płyt studyjnych: "After The Beginning Again" i "Dance To The Drums Again", a nawet "She Who Weeps", "Jumpworld" oraz "Days Aweigh", przy czym pianista James Weidman występuje jedynie na pierwszych dwu.

Wszystkie te płyty powstały na przełomie lat 80 i 90, w bardzo płodnym dla Cassandry okresie. W pewien sposób są one do siebie zbliżone; na wszystkich bowiem Cassandra realizuje zamysł jakiegoś współczesnego soul-jazzu z elementami tego wszystkiego co w muzyce czarnej współczesne z jednej strony, źródłowe z drugiej.

Są pośród tych płyt bradziej i mniej udane, są bardziej i mniej jazzowe. Osobiście najbardziej sobie cenię właśnie tę płytę koncertową. Jest to niemalże 70 minut pięknie zaśpiewanego i zagranego współczesnego jazzu najwyższej próby. Znakomita większość to tematy muzyków z kręgu M'Base, ale pomiędzy nimi są także dwa znane standardy: "'Round Midnight" i "Body And Soul", znane także z wersji studyjnych. Wg mnie te są lepsze, w pewien sposób dojrzalsze. Własne kompozycje są równie cenne. Przede wszystkim piękna, żywiołowa wersja "Don't Look Back", ale również M'Base'owy przebój "Desperate Move" czy "My Corner Of The Sky". Cassandra śpiewa bez żadnych kompleksów wobec wielkich śpiewaczek jazzu. Tworzy swoją muzykę, swoją pieśń. Najbliżej jej chyba do Billie Holiday. Gdzieś jest ta sama wspólna nuta smutku, którą osobiście w wokalistyce jazzowej lubię i cenię. Cassandra to jednak zupełnie inny głos: pełny, otwarty, swobodnie poruszający się po całej, dużej zresztą skali.

Towarzyszący jej muzycy znani są jako współorganizatorzy (choć nie współtwórcy) sceny M'Base z tamtych lat. Do mnie najbardziej przemawia pianistyka Weidmana, logiczna, czerpiąca z bogatych barw klawiatur gdy jest to uzasadnione akcją muzyczną, ale jednocześnie mocno osadzona w tym co Zawinul grywał z Canonnem jeszcze w latach 60. Naprawdę dobry współczesny jazz ponad podziałami (stylistycznymi).

I jeszcze jedno. Płytę mam jeszcze z czasów, gdy instrumentarium elektryczne w nagraniu jazzowym wywoływało u mnie reakcję alergiczną, po przesłuchaniu jednak okazuje się, iż jest to naprawdę wspaniała płyta.

Recenzja po raz pierwszy ukazała się w zamierzchłej przeszłości początku wieku, w diapazon.pl

Brak komentarzy: