Można się zastanawiać, czy w ogóle warto jest przedstawiać, recenzować wszelkiej maści bootlegi, czy po prostu nagrania pojawiające się w internecie. Te niepublikowane oczywiście. Można mieć do tego stosunek przez pryzmat rozpowszechniania informacji o łamaniu praw autorskich. Można, ale chyba jednak nie trzeba. Pamiętajmy bowiem, że szereg spośród tych nagrań jest dostępnych zupełnie legalnie do niekomercyjnego użytku.
Zawsze też w pamięci mam niejakiego Maksa Broda, który gdyby nie złamał postanowień testamentu Franza Kafki, twórczość tego ostatniego, ta najbardziej znacząca, w tym takie dzieła jak "Proces", "Zamek" i "Ameryka" w ogóle by się nie ukazały. Pozostawiam zatem tę kwestię etykom i wszechobecnym prawnikom od praw autorskich, sam zaś postanowiłem mimo wszystko przedstawić jedno z nagrań, które jest w sieci dostępne. Gdzie? Cóż, tu już nie będę ułatwiał zadania: szukajcie, a znajdziecie.
Otóż, dość przypadkiem wszedłem w posiadanie dziewięciu utworów, standardów jazzowych, zrealizowanych przez... Williego Nelsona z udziałem pianistki Marian McPartland i Jackiego Kinga wtórującego mistrzowi country na gitarze elektrycznej. Sam Nelson gra na gitarze akustycznej i śpiewa. Sesja została zrealizowana w roku 2001 i wyemitowana w roku 2002 w ramach NPR's Piano Jazz.
Cóż, można rzec, że podobna ciekawostka, jak np. śpiewacy operowi w nagraniach i aranżacjach jazzowych. Tylko, że... Willie Nelson mimo wszystko ów jazz czuje. Jego interpretacje są mi bardzo bliskie, albowiem śpiewając swym zdartym jak stara płyta głosem, nieśpiesznie, niemal jak kołysanki do snu, Nelson bliski jest śpiewowi Cheta Bakera. A tego ostatniego Pana bardzo lubię. Niekiedy wręcz można byłoby podejrzewać, że nagrania te pochodzą z jakiejś zapomnianej sesji tego ostatniego. Sam Nelson zatem świetnie odnajduje się w takiej, balladowo-jazzowej stylistyce i to zarówno wokalnie, jak i instrumentalnie, a standardy jak np. "All Of Me”, czy "Stardust", by przytoczyć pierwsze z brzegu, mogą dać dużo przyjemności amatorom wokalnego jazzu. O dziwo, o wiele więcej – przynajmniej mnie – niż osławione ostatnio i wnoszone na piedestał gwiazdki typu Buble. Towarzyszący (chyba) liderowi (choć tytuł sesji wydaje się lidera upatrywać w pianistce) muzycy doskonale akompaniują wokaliście. Całość mogę zatem ze spokojem polecić tym, przede wszystkim, którym wciąż brakuje nienachalnego swingu Bakera, wyszeptanych niemal piosenek, które trafiają wprost do serca.
Willie Nelson - NPR's Piano Jazz, bootleg
Recenzja ukazała się po raz pierwszy w diapazon.pl 18.09.2009 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz