Patricia Barber ma grono swoich zagorzałych fanów. Mnie, przyznam, ujęła dopiero ta płyta. Wprawdzie mam w swych zbiorach album koncertowy: "Companion" jednakże dość rzadko go słucham. Tej płyty będę słuchał często.
Pewnie nie powinienem też tak pisać, jednak niekiedy warto - jeśli ktoś polubił pierwsze płyty Cassandry Wilson dla Blue Note - powinien i polubić te nagrania. Dlaczego? Nie, o żadnym naśladownictwie nie można tu mówić. Barber to Barber. Jednak są na tej płycie klimaty, jak na przykład w utworze Lost In This Love, które kojarzą mi się z muzyką znaną z tamtych płyt. I tyle. Pewnie można znaleźć by tu jeszcze podobieństwa do Abbey Lincoln (tej znanej z lat 90.) jak np. w utworze Dansons La Gigue, czy Shirley Horn (utwór I Could Eat Your Words). Jednak wcale to źle o Baber nie świadczy. Myślę, też, że nie jest to nawet próba korzystania z dróg wypracowanych niegdyś przez, co tu dużo mówić, bardziej uznane piosenkarki, a co dopiero mówić o wzorowaniu się, czy jakimkolwiek naśladownictwie.
Wszystkie utwory wyszły spod pióra wokalistki i mają ten urok, który powoduje, że od płyty po prostu nie można się odczepić. Chodzi za słuchaczem i wciąż nawołuje: włącz mnie, słuchaj raz jeszcze. I dobrze. Każde następne przesłuchanie upewnia w wyjątkowości tego materiału, jak również pozwala odkryć w tych utworach, to, co przegapiło się przy poprzednim słuchaniu.
A jest tu doprawdy czego słuchać. Pomijając już same kompozycje bardzo podobają mi się aranże. Nie przesadzone, nawet gdy do głosu dochodzi sekcja smyczków, wprawdzie wykorzystana jedynie raz na całym albumie (utwór Clues), jednak pozostawiająca po sobie niesamowite wrażenie. Zaryzykowałbym nawet, że są to najinteligentniej użyte smyczki w całej wokalistyce jazzowej, jaką miałem okazję słuchać do tej pory, włączywszy wspaniałe nagrania Shirley Horn na płycie "Here's To Life". Genialny - to już niemal jak zwykle - jest oczywiście Dave Douglas. Jednak nie ma dwu zdań, zespół towarzyszący Barber jest po prostu wspaniały. I nie ma tu kogo wyróżniać, choć... chciałoby się Joeya Barona, który zagrał niekiedy w bardzo nieszablonowy, niezwykły w kontekście akompaniamentu wokalistom sposób, a jednak tak, że wydaje się, iż żadne inne granie nie pasowałoby tu.
Chciałoby się również wyróżnić jakieś utwory, ale jak tu wyróżniać cokolwiek, skoro od początku do końca płyta jest bardzo równa, co nie znaczy, że monotonna. Niemal każdy utwór ma swój charakterystyczny rys - jedyne co stanowi wspólny mianownik to śpiew Barber, nieco przygaszony, jakby od niechcenia, bardziej właściwy nawet dla "poezji śpiewanej" niż dla jazzu. Nie ma tu wokalistycznej ekwilibrystyki, śpiewu skatem - jeśli jakaś wokalistka i jej sposób śpiewu przychodzi mi na myśl w porównaniu, to chyba Helen Merrill, no i może nieco Shirley Horn. Choć z drugiej strony - czepiam się próbując porównać Barber do kogoś niemal na siłę. A ona, jakby w międzyczasie, stała się już doprawdy znaczącą osobowością współczesnej wokalistyki jazzowej.
A teraz - znacie już dobrze ten zwrot - co ja będę Was zamęczał pisaniem: posłuchajcie sami. To jedna z najlepszych płyt wokalnego jazzu tego roku.
Patricia Barber - Verse, Blue Note/Premonition 7243 5 39856 2, 2002; recenzja ukazała się po raz pierwszy w diapazon.pl 26.10.2002 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz