Arthur Blythe obecnie jest jakby zapomniany, a przecież przez wiele lat uchodził za jednego z najciekawszych saksofonistów altowych. Do tej pory też niektórzy muzycy, jak choćby Tim Berne, bardzo go cenią. I nie wiadomo dlaczego obecnie nie należy do tych NAJ. Przecież na swoim koncie ma takie sukcesy jak choćby debiut dla Columbii "Lenox Avenue Breakdown" (notabene, co niezmiernie dziwne, nie wznowiony jak do tej pory w wersji CD).
Być może braku obecnych sukcesów należy upatrywać w odejściu od Wielkich Wytwórni. Być może jest to skutkiem komponowania muzyki, a przede wszystkim jej aranżowania w sposób będący niejako "na uboczu". Muzyka Blythe'a pozostaje przecież bardzo komunikatywna, a swobodne w swej formie improwizacje saksofonowe są łatwo przyswajalne i to dla niemal każdego, nawet nie wyrobionego słuchacza.
W czym zatem rzecz? Być może współczesny odbiorca pochopnie ocenia tę muzykę jako archaiczną. Blythe ma bowiem skłonność do zastępowania roli kontrabasu w swych zespołach tubą. Daje to posmak starych zespołów dixielandowych. Jednak jest to jedynie posmak. Muzyka Blythe'a pozostaje współczesną. Blythe ma talent do wspaniałych aranżacji, który szczególnie ujawnia się właśnie w tych jego zespołach, które grają w nietypowych składach.
Nie inaczej jest na tej płycie. Nagrana została w składzie stanowiącym kolejną wariację użycia przez Blythe'a tuby i marimby do kreacji jego muzyki. Składu dopełnia perkusista. Tym razem jednak rola wirtuoza tuby - Boba Stewarta - została jednak ograniczona jedynie do grania "podkładu". Nie udziela się on niemal solowo. Nieco więcej miejsca Blythe pozostawił Gust William Tsilisowi.
Muzyka tu zawarta przypomina nieco tę, której byliśmy świadkami na płycie "Hipnotism" czy "Night Song", w pewnym stopniu przypomina ona również poprzedni album Blythe'a dla Savantu - "Spirits In The Field" niemniej jednak nie jest już tak witalna.
Generalnie muzyka, która może się podobać. Amatorów gry Blythe'a nie trzeba do niej przekonywać, pozostałym, którzy jeszcze się z jego muzyką nie zapoznali można ją polecić jako dobry wstęp do podróży po świecie Arthura Blythe'a (wstęp, bowiem w dyskografii tego muzyka znaleźć można pozycje lepsze).
Arthur Blythe - Focus, Savant SCD 2044, 2002; recenzja po raz pierwszy ukazała się w diapazon.pl 19.08.2002 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz