poniedziałek, 12 marca 2012

Peter Brötzmann, Hamid Drake, Kent Kessler - Live At The Empty Bottle (Archiwum +)

Kiedyś już napisałem, że zastanawiam się nad przeniesieniem swoich tekstów z diapazon.pl na te łamy. Koniec z zastanawianiem się. Rozpoczynam przenosiny. Od czasu do czasu będą się tu pojawiać teksty, często, jak poniższy znacznie zmienione, niemniej jednak teksty, które swą premierę miały w tamtym portalu. Pewnie też nie wszystkie. Zaczynamy od bardzo ważnego dla mnie muzyka.
Teksty, które w sposób mniej lub bardziej dosłowny zostaną przeniesione, oznaczane będą jako (Archiwum). Te, które zostaną w mniejszym, lub większym (nie ukrywam, niekiedy w znaczącym) stopniu zmienione jako (Archiwum +).


Do Petera Brötzmanna przylgnęła etykietka najgłośniejszego saksofonisty świata. Faktem jest, że muzyka jaką proponował on od ok. 40 lat jest gwałtowna, bezkompromisowa, niesamowicie impulsywna i ekspresyjna.

Sam Brötzmann, może i bezwiednie stał się pewnie jednym z prekursorów free improvu, który tu i ówdzie uważany jest "dopiero za prawdziwą muzykę":-). Niemniej jednak, oprócz pewnej ekspresyjności wypowiedzi, pomiędzy free Brötzmanna a wolną improwizacją jest przepaść, głębsza niż Rów Mariański. Oczywiście Brötzmann był, jest i po wsze czasy zostanie już ojcem europejskiego free jazzu. Wpisał się w historię.

Kiedy dziesięć lat temu zapoznawałem się z tą płytą po raz pierwszy, przyznam, że "z pewną taką nieśmiałością" podchodziłem do koncertów Tria z Empty Bottle. Lubiąc bowiem zakorzeniony mocno w bluesie amerykański idiom free jazzu Ornette Colemana, wciąż nie bardzo przekonany byłem do twórczości europejskich muzyków free. Free, a nie free jazzu. I o ile kilku spośód nich wielbiłem, to nie mógłbym powiedzieć, że europejskie free było tym, co taki królik jak ja lubił najbardziej. To mnie nie była moja marchewka. Bądź co bądź pewnie i do dzisiaj nie jest, choć akurat Brötzmann z perspektywy czasu jawi się na tym talerzu, jako nie tyle deser, co najwykwintniejsze danie główne.

Jedynie dwa utwory: w tym jeden trwający ponad 40 minut, a drugi jedynie o połowę krótszy - wszystko to wróżyło, że ponownie do czynienia będziemy mieli z "Machine Gun", który bezlitośnie obnaży wszystkie zalety solowego i grupowego grania free, graniczącego bardziej właśnie z free improv nawet, a nie z free jazzem. W zasadzie do posłuchania płyty zmusił mnie snobizm płytomana - cóż to bowiem może Okka wypuszczać w limitowanych seriach?

Zanim jeszcze o muzyce - płytka w istocie wygląda na taką, która wypuszczona jest w małej serii; wygląda tak jakby sami muzycy, jak najniższymi kosztami chcieli wydać ten materiał. Z dzisiejszej perspektywy, narzekanie na szatę edytorska, czy cokolwiek innego nie ma znaczenia. 800 sztuk, jakie zostały wytłoczone, dawno już temu są wyprzedane. Pozostał jedynie drugi obieg.
Szata - szatą, może się podobać lub nie, natomiast brzmieniowo płyta nawet po latach jest bez zarzutów,

Skoro już przy dźwiękach. Miód na moje sterane uszy. Brötzmann zaprezentował muzykę w trio wraz z jedną z najciekawszych sekcji rytmicznych ostatnich lat: Hamid Drake i Kent Kessler - współpracujących na stałe m.in. z Kenem Vandermarkiem, nota bene zapatrzonym w muzykę Brötzmanna. Ciągłe poszukiwanie nowości winno teraz przejawić się zdaniem typu: w zasadzie zaproponowana muzyka niczego nowego nie wnosi do koncepcji tria jazzowego. No właśnie, tyle że to mistrzostwo świata.

Oba utwory nie należą do przejawów jazzowej liryki, niemniej jednak pojawiają się wysublimowane dźwięki, harmonie, choć przecież i tu zdarzają się chwile niczym nie skrępowanej ekspresji. To też bodaj pierwsza płyta saksofonisty, na której zauważyłem elementy strukturyzujące, porządkujące tę muzykę. Nie jest to już free dla free, bo free i tak bez końca przez wszystkie odmiany. Tu free jest wyrazem, środkiem, a nie celem. Środkiem podporządkowanym całej trójce muzyków.

Na słowa uznania zasługuje gra Drake'a, któremu w sposób jak najbardziej naturalny udaje się podkładać ciekawe rytmy, pod linearne improwizacje Brötzmanna. Muzyka nie jest impulsywna. Brötzmann nie usiłuje nikogo zabić saksofonem, co zdarzało mu się na płytach z przełomu lat 60 i 70 ubiegłego wieku. Trio przedstawia ucztę na trzech równoprawnych muzyków, sięgających może wyżyn swoich umiejętności. Słuchając tej muzyki ma się wrażenie obcowania ze Sztuką. To doświadczenie pojawia się niezmiernie rzadko, od czasu, gdy pojawiła się rzesza doskonale wyuczonych odgrywaczy muzyki.

Posłuchajcie Brötzmanna - będziecie wiedzieć czym różni się muzyczny absolut od popłuczyn. Posłuchajcie, a usłyszycie czym różni się Sztuka od poprawnego grania.

Peter Brötzmann, Hamid Drake, Kent Kessler - Live At The Empty Bottle - Okka Disk ODL10005 (1999)

Brak komentarzy: