Nowa płyta Cuonga Vu jest kontynuacją drogi obranej jeszcze na pierwszym albumie artysty - "Bound" (Omnitone 12002) i bezpośrednio rozwija pomysły z płyty "Pure" (Knitting Factory KFW-286).
Wydaje się, że młody wietnamski (przynajmniej z pochodzenia) trębacz, powoli krystalizuje swój styl. Dynamizm znany ze skądinąd wspaniałej grupy Saft/Vu odszedł w cień, a jego miejsce zajęły długie, niespieszne motywy grane przez wszystkich muzyków oraz poszukiwania nowych brzmień, szczególnie jeśli chodzi o warstwę graną przez basistę Stomu Takeishi.
Nowym zjawiskiem w tej muzyce jest udział gitarzysty Laurenta Brondela w jednym z utworów. I jest to udział zbawienny. Pomimo niewątpliwego zgrania, zarysowywania się koncepcji tria, w kwartecie muzyka ta brzmi lepiej. Może zatem lepiej by było, gdyby w nowych produkcjach młodego Wietnamczyka pojawiali się częściej zaproszeni goście. Mnie prawdopodobnie bardziej by się podobała taka muzyka.
W swoich materiałach Knitting wskazuje, że płyta winna być umieszczana w kategorii jazz awangardowy. Niemniej jednak bardzo niewiele tu jazzu, co oczywiście nie jest żadną krytyką, czy przywarą. Zamiast tego są dźwięki rodem z ambientu i rocka, a zamiast swingu jest mroczny nastrój kojarzący się z nową muzyką elektroniczną. Z jazzu pozostała jedynie improwizacja i niekiedy brzmienie trąbki Vu. Zatem jeśli to jazz, to jazz ambientowy, choć nie tak rytmiczny jak propozycje skandynawskie (Molvaer, Aarset). Być może, muzyka Vu, podobnie jak wspomnianych Skandynawów właśnie tworzy jakiś nowy kierunek w muzyce, bo przecież takich dźwięków jak prezentowane przez Vu jeszcze do niedawna chyba nie było.
Pięć utworów wypełniających ten album ma jednak jakąś magnetyczną siłę powodującą, że do płyty tej chce się sięgać ponownie.
Cuong Vu - Come Play With Me, Knitting Factory, KFW-298, 2001; recenzja ukazała się po raz pierwszy w Diapazon.pl dnia 18.05.2002 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz