Niejaki Daniel Carter jest nieobliczalny. Ale to już wiem. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem go na żywo w trakcie koncertów tria Carter/Blumenkrantz/Zubek, czyli Chinatown Trio doszło to do mnie w sposób, który przeszył mnie od stóp do głów i z powrotem. Od tego czasu wiem, że cokolwiek, czego się nie chwyci przerodzi się w Muzykę!
Obojętnie jaka to będzie formuła. A podstawą dla jego gry może być dosłownie wszystko. Wydaje się, że mógłby grać czeskie polki, czy z Marylą Rodowicz, a i tak muzyka stałaby się muzyką Cartera. Nawet, jeśli nie grałby w niej pierwszych skrzypiec. Carter jest skromny i pokorny. Nie narzuca się. On inspiruje. Dopasowuje się, a potem podaje pomysły. Wydany nakładem Sol Disk dwupłytowy album firmowany przez trio Daniel Carter, Gregg Keplinger i Reuben Radding, jest kolejnym - tym cenniejszym, że nowym - krążkiem, na którym zaprezentowane zostały wizje muzyki by Daniel Carter.
Pierwsza płyta, to zapis muzyki nagranej jedynie przez trio firmujące album. W zasadzie dostajemy tu to, do czego takie składy, jak choćby z Keplingerem i Reddingiem, czy Chinatown (w wersji płytowej) nas przyzwyczaiły. Dla mnie, stosunkowym zaskoczeniem była gra Cartera na trąbce. Liryczna, introwertyczna, davisowska w brzmieniu i frazie. Odnotować na pewno trzeba również utwór zagrany na flecie. Ponownie liryzm, ale akurat zwykle używając tego instrumentu Carter jest liryczny. Saksofony to całe spektrum możliwości od cichych, ledwie słyszalnych dźwięków, po niemal dziką furię. Wrzask.
Druga płyta prezentuje trio w otoczeniu dziewięciu innych muzyków, a zespół przyjął nazwę Large Group. Ciekawostką może być, że dwunastoosobowa komanda liczy aż pięciu muzyków grających na instrumentach perkusyjnych. Tym razem muzyka jest chyba jeszcze bardziej zróżnicowana niż na pierwszej płycie. Swing, free, fragmenty jakby hard core mieszają się ze sobą jak we flashowej prezentacji. Ukojenie przynosi "No Name Ocean", w dużej mierze transowy, długi utwór kończący muzyczną prezentację. Muzycy zabierają w podróż ku nirwanie.
Kolejna dobra płyta współfirmowana przez Daniela Cartera. Biorąc pod uwagę, że od przełomu wieku muzyk ten nagrał więcej płyt, niż przez wcześniejsze 30 lat swej aktywności, a stał się legendą free i loftu za życia, nie pozostaje nic innego jak tylko się cieszyć. Niestety klimat muzyki granej przez saksofonistę w latach 70. i 80. odszedł bezpowrotnie. Nie ma niemal żadnych rejestracji. Nawet nielegalnych, bootlegowych. Teraz mamy już muzykę niemal nestora free. Kiedyś przeczytałem gdzieś zdanie, że jego improwizowanie w najpełniejszy sposób odzwierciedla ducha naszych czasów. Nie znam czasów Nowego Jorku przełomu wieków. Jedynie z opowieści. Z przekazów TV. Obraz ten jawi się, jako obraz skrajności. Biedy i bogactwa. Niefrasobliwej zabawy i wielkiej tragedii. W istocie, w muzyce Cartera można wszystko to usłyszeć. Recenzent miał rację? Wciąż jednak, wydaje mi się, że ów prawdziwy Carter powstaje, kreuje się dopiero na oczach słuchaczy podczas koncertów. Nic niestety nie jest tego w stanie oddać. Szkoda.
Dla porządku tego peanu pochwalnego na rzecz Cartera muszę (i chcę) oddać też sprawiedliwość pozostałym muzykom. Sekcja gra wspaniale. Szczególnie w uszy i pamięć zapadł mi Reuben Radding (kolejny już raz), który jest zupełnie niepospolitym basistą, potrafiącym w muzyce na wskroś jazzowej, akompaniować zupełnie wydawałoby się nie przystojącym do niej sposobem gry, przywodzącym niekiedy np. zespoły rockowe bardziej niż cokolwiek innego. Tym niemniej jednak Large Group, w przeciwieństwie do tego do czego przywykliśmy w tak dużych składach, niemal nie jest możliwym wyróżnienie kogokolwiek. Muzycy tworzą jednolitą grupę, nie siląc się niemal na popisy solowe. A choć i takie bywają, to jednakże pozostaje wrażenie gry całego zespołu, a nie solówek wyrywających się przed orkiestrę.
Daniel Carter / Gregg Keplinger / Reuben Radding - Not Out for Anywhere, Sol Disk, 2004; recenzja ukazała się po raz pierwszy w Diapazon.pl dnia 18.07.2005 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz