W mojej prywatnej opinii "Cosmic Suite" to bodaj jedna z najważniejszych płyt wydanych przez Not Two. Ba, jedna z najważniejszych pierwszej dekady XXI wieku. Dlaczego? Cóż, jeśli kilka lat temu niemal cała prasa muzyczna obwieściła Wayne'a Shortera z jego Quartetem najistotniejszą formacją współczesnego jazzu, widząc w tym muzyku tego, który niesie obecnie ów kaganek przypisywany niegdyś Milesowi, a wcześniej Birdowi itd., to nagranie również kwartetu, ale Matthew Shippa musi być postrzegane w tych samych kategoriach.
Nagrana suita jest absolutnie wyjątkowa. W moim przekonaniu utożsamia pewien punkt, w którym znalazł się XXI-wieczny jazz. To nagranie można byłoby przyrównać do tego typu dzieł, jak choćby "The Shape of Jazz to Come". Choć tamto nagranie, w ówczesnych latach, było postrzegane jako awangarda, zaś "Cosmic Suite" winno być postrzegane jako punkt wyjścia do dalszych rozważań na temat tego, co ze sobą może przynieść muzyka jazzowa najbliższych lat. Z tego punktu widzenia, nagrania kwartetu Shippa powinny być charakteryzowane jako mainstream naszych czasów. To muzyka, w której jednoczą się wszelkie doświadczenia, wszelkie trendy, jakie do chwili obecnej jazz wypracował. Nagrania tu przedstawione przynoszą doświadczenia zarówno dotychczasowej kompozycji jazzowej, jak i ukazują wypracowane, idiomatyczne elementy improwizacji jazzowej. Nie mam złudzeń: jazz pełną gębą, który czerpie w równej mierze z Dolphy'ego, jak i z Braxtona. Z Parkera i Ornette'a. Z Davisa, Shortera... z Giuffre'go. Jedyne, czego tutaj próżno szukać to eksperymentów łączenia jazzu z innymi gatunkami muzycznymi. Stąd mówię, że nagranie to jest absolutnym przykładem jazzowego idiomu, wymagając bardziej rozbudowanej analizy niż ramy tej recenzji, jak i również zdecydowanie bardziej analitycznego podejścia.
Kilka słów, których ja nie lubię, zaś lubią czytający recenzje płytowe:
"Cosmic Suite" jest suitą. Skomponowaną z dziewięciu części spójną opowieścią, jaką snują Shipp, Carter, Morris i Dickey. Muzyka toczy się głównie w wolnych tempach. Melodycznie praktycznie pozbawiona jest jakichkolwiek punktów zaczepienia. Trudno przewidzieć, w którą stronę muzyka się potoczy na podstawie dotychczas wysłuchanych dźwięków. Może w każdą. Dokonywany przez muzyków wybór wszelkich środków, jest podporządkowany pewnie zamysłowi lidera, jednakże słuchając Suity, wcale nie jest to takie oczywiste. W każdej chwili, zaprezentowane rozwiązanie jest na swój sposób zaskakujące. To wielka sztuka. Podobnie, jak sztuką jest przykucie uwagi słuchacza, do muzyki bez melodii, bez wyraźnego rytmu, co w dużej mierze charakteryzuje to nagranie, a właśnie tak się dzieje. Każdy dźwięk jest preludium zaciekawienia. Każda nuta każe wysłuchać swej kontynuacji. Wielka to sztuka.
Słowa o muzykach biorących udział w sesji, praktycznie tu nie będzie. Z jednym wyjątkiem, któremu się oprzeć nie mogę. Daniel Carter. Proszę zwrócić uwagę na jego grę. Jeśli ktokolwiek w pamięci ma nagrania TEST-u, autorskich płyt Cartera, jego wspólnych poczynań z Sabirem Mateenem, jeśli ktokolwiek posłuchał go na żywo to poczuł tę energię, z której się składa jego muzyka. To zaiste kształtowane przez niego na dowolnym instrumencie, na którym tu gra linie melodyczne, ich przemyślność, nasycenie i sposób budzenia emocji są zupełnie nieprzystające do tamtych doświadczeń. Taki Carter znany mi jest jedynie z jednego koncertu formacji TEST, sprzed kilku lat, krążącego w internecie. Wielbię Daniela za niemal każdy zagrany dźwięk. Za każde wypowiedziane przez niego słowo. Za inteligencję, która go charakteryzuje. Całą swoją mądrość i doświadczenie włożył tu w swoją grę. Jest doskonały. Jeśli wspomnianego wcześniej Shortera ceniło się właśnie z uwagi na absolutnie przemyślane improwizacje, emocjonalizm, elegancję jego gry, to te same epitety winny być świadectwem Cartera. Doprawdy wielki to muzyk.
Na koniec kilka niemal zwyczajowych, w moim przypadku, słów: do kogo muzyka ta jest adresowana, a do kogo absolutnie nie. Otóż sprawa wydaje się być prosta. Płytę z daleka winni obchodzić sympatycy tych odmian jazzu, którzy tu nie zaglądają. Jeśli dla kogoś współczesny jazz, to nagrania np. pana Bottiego, winien płytę omijać szerokim łukiem. Jeśli dla kogoś współczesna pianistyka jazzu, to pani Krall, również nie powinien wystawić swych uszu na takie przeżycie, jakim jest Shipp. Nie mówiąc już o sympatykach muzyki łatwej, lekkiej i przyjemnej, którą kilku recenzentom udało się wmówić jako jazz. Z drugiej strony, nie przewiduję również zachwytu tą muzyką wszystkich, którym jazz kojarzy się wyłącznie z cudownie rozpasanym swingiem. Z melodyjnością jak w Take Five. Pozostali, spragnieni nieco inaczej zakręconego jazzu winni po nią sięgnąć. Szczególnie zaś pragnąłbym, by z nagraniem tym zapoznali się ci, którym podobała się "Footprints live!" Wayne Shorter Quartet. Ręczę, że podobnego rozmiaru to arcydzieło.
Matthew Shipp Quartet - Cosmic Suite, Not Two, MW 798-2; recenzja ukazała się pierwotnie w Diapazon.pl dnia 8.09.2009 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz