Gdyby Mikołaj nie był muzykiem, to prawdopodobnie zostałby podróżnikiem. Nie wiem. Zgaduję. Ilość światów, muzycznych podróży, w które nas zabrał i wciąż zabiera jest doprawdy imponująca. W zasadzie nie wybrzmiały jeszcze dźwięki Ircha Quartet, Trzaska gra Różę, czy przeróżnych już składów z muzykami amerykańskimi, a on prezentuje nam coś innego. Wczoraj miało być mocno, energetycznie, a za sprawą Nielsena - elektrycznie - w znanym już od lat trio Trzaska/Nielsen/Jorgensen. Zabrakło Friisa. Zabrakło elektrycznej i jakże charakterystycznej, gitary basowej. W jego miejsce pojawił się inny muzyk. Przyznam, że wcześniej mi kompletnie nieznany.
Tym co jest istotne, to, że wczorajszy koncert, za zmianą wyłącznie jednego muzyka i - poniekąd również wymianą instrumentu z elektrycznego na akustyczny - znów zabrał nas w inne światy. Tym razem, oblicze mikołajowej muzyki, było bardzo jazzowe. Baaardzo! Na swój, europejsko-free-jazzowy sposób nawet bardzo swingujące. Oczywiście trudno tu mówić o swingu w rozumieniu muzyki lat 30 ubiegłego wieku. Chodzi o puls. Ten puls, który nadawany jest muzyce, poprzez czasowe przesunięcia w warstwie rytmicznej, poprzez zmianę akcentów w grze solowej. To to coś, co bardzo trudne jest do opowiedzenia, coś, czego trzeba się nauczyć słuchać, coś, co trzeba czuć.
Jak się okazuje, Mikołajowi udało się już w zeszłym roku współpracować z Adamem Pultz Melbye - basistą i co tu dużo mówić, mimo wspaniałej kondycji wszystkich muzyków wczorajszego wieczoru, muzyka, który zasłużył na moją baczniejszą uwagę. Pewnie dlatego, że pozostałych znam - przynajmniej jak mi się wydaje - dość dobrze. Basista, mimo młodego wieku, wydaje się być natomiast bardzo ciekawą postacią duńskiej sceny jazzowej (kupiłem kilka płyt, podzielę się wrażeniami). I w sumie nie to jest istotne.
Dla mnie, najistotniejszą refleksją wczorajszego wieczoru jest to, w jaki sposób zmiana jednego zaledwie muzyka ma wpływ na kontekst całej muzyki przedstawianej przez zespół. Na sposób gry poszczególnych muzyków. Wiem, że Mikołaj potrafi zagrać bardzo ostro i bardzo lirycznie. W zespołach, gdzie zwykle grywał Jorgensen, grywał raczej bardzo ostro, sięgając po doświadczenia europejskiej sceny free improvu raczej niż muzyki o bardziej jazzowym rodowodzie. Liryczny bywa w takich projektach jak choćby wspomniana już Ircha Quartet - szczególnie w ostatniej swej odsłonie. Tu jednak liryka jest znów bardzo źródłowa. Taki "world music" bez konkretnych nawet korzeni (mimo tego, że pojawiają się w repertuarze tego zespołu tematy ze ściśle określonym i terytorialnie i kulturowo rodowodem). Coś, w co kiedyś - całe lata temu - wprowadzał mnie Osjan, gdy jeszcze pisał się Ossian. Wczoraj? Zagrał i ostro i lirycznie. Za każdym razem jednakże, w każdej swej odsłonie bardzo jazzowo. Gdzieś pobrzmiewał sobie Ayler, może Giuffre, może ktokolwiek inny. To nie jest istotne, bowiem Trzaska przemawia już własnym językiem. Wczoraj wybrał jazz. Piękny, wspaniały i źródłowy. Taki, do którego przyzwyczaił mnie na przykład Ware, Anderson, czy Jordan.
Z drugiej strony Jorgensman. Muzyk, którego do tej pory kojarzyłem raczej z bardzo mocnego i jednocześnie bardzo swobodnego grania. Wczoraj swobody nie brakowało, natomiast została ona podporządkowana właśnie owemu pulsowi, któremu na imię swing. Zobaczyć tego wielkiego (w dosłowny słowa tego znaczeniu) muzyka, który delikatnym pulsem napędza trio było wielką przyjemnością.
I na koniec muzyk, którego dzięki Mikołajowi poznałem: Adam Pultz Melbye. Cudowny, głęboki sound kontrabasu. I znów swing. I znów swoboda. Coś, co gdzieś lata temu obecne było w pulsie Mingusa, choć może lepiej powiedzieć, Grimesa, czy jest u Parkera. Fantastyczny muzyk o fenomenalnej technice. Doprawdy warto posłuchać.
Doprawdy też warto posłuchać nowego Volume (o ile to jeszcze ten zespół). Świetny, otwarty jazz naprawdę światowego poziomu. Żywię tylko - skromną - nadzieję, że gdzieś po tym triu i tej muzyce pozostanie jakiś materiał, który będzie można posłuchać dłużej, aniżeli przez te dwie godziny koncertu.
Mikołaj Trzaska - Adam Pultz Melbye - Peter Ole Jorgensen, Alchemia, 2.06.2013 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz