Wydawać by się mogło, że światy prezentowane zarówno przez Brötzmanna, jak i Adasiewicza, choć należą do jednego wspólnego uniwersum, któremu na imię muzyka improwizowana, jednak są tak odległe, że nie tylko nie sposób, by z ich zderzenia wyszło coś ciekawego, ale nawet w ogóle trudno byłoby pomyśleć, że gdziekolwiek, kiedykolwiek mogą się spotkać. Nie dość, że się spotkały, to stworzyły doprawdy piękną muzykę.
Wprawdzie Brötzmann, to Brötzmann. Niezależnie, który ze swoich instrumentów weźmie, nie liczmy, by zabrzmiał delikatnie, czy "wytwornie". To nie jest muzyka salonowa. Z drugiej strony, nie łudźmy się, że techniczne możliwości wibrafonu, nawet w rękach takiego wirtuoza, jakim jest dzisiaj Adasiewicz, pozwolą mu wydać z siebie mocarne brzmienie.
I tutaj przychodzi refleksja, że nieważne na czym się gra, mając odpowiednią wyobraźnię i kulturę, chcąc słuchać innych współtworzących muzykę, zawsze znajdzie się porozumienie. Nie darmo się mówi, że muzyka to język uniwersalny. Niestety zapomina się często, że to właśnie język jest. Trzeba go znać, by się nim posługiwać, by się komunikować, by móc coś przekazać. Na całe szczęście, pomimo swej bezkompromisowość Brötzmanna rozumieć należy w wyborze swej drogi artystycznej, nie zaś w bezgranicznym zapatrzeniu w siebie i graniu tylko w sposób, który potrafi tylko i wyłącznie zaprezentować swoją muzykę, narzucając ją innym. Brötzmann - co niejeden już raz miałem okazję usłyszeć na żywo - pomimo tego, że odbierany może być jako ten, który właśnie narzuca innym muzykom swój świat dźwięków, daleki jest od tego. Doskonale słychać to na tej płycie. Mamy tu zatem Brötzmann, który gra niby tak samo, ale jakże inaczej niż zwykle. Gra w ten sposób, bowiem słucha Adasiewicza. Z drugiej strony, Adasiewicz też w tym materiale jest inny. To również muzyk, który słucha współtwórców. Dzięki temu, między nimi pojawia się komunikacja. Dzięki takiej otwartej postawie, jesteśmy w stanie doświadczać czegoś absolutnego.
Bo ta muzyka, jest absolutna. W każdym tego słowa znaczeniu. Można analizować każdy dźwięk, przebieg improwizacji, brzmienie, jakie pojawia się w określonym momencie. Można zrobić muzyczny jej rozbiór. Tylko po co? To nie ma znaczenia, bowiem z tego niespodziewanego spotkania wyszła muzyka tak pełna, tak całościowa, że gdyby się chciało ją przekroczyć jej granice, to pewnie musiałaby trwać gdzieś około czterech i pół minuty. Zdecydowanie bardziej wolę oddawać się słuchaniu świata dźwięków tych dwu muzyków, niż słuchać ciszy. To wspaniałe, że są jeszcze muzycy, którzy wciąż jeszcze mają coś do powiedzenia, do zakomunikowania, do pokazania. Dzięki takim spotkaniom właśnie wiem, że niekoniecznie milczenie jest złotem.
Peter Brötzmann/Jason Adasiewicz - Going All Fancy, BRÖ – BRÖ-E, 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz