Formacja 3D złożona jest z muzyków znanych raczej w Niemczech niż w Polsce. Być może za wyjątkiem perkusisty Maurice'a De Martina, który nie tylko koncertował, ale i grywa z różnymi polskimi formacjami. Wibrafonista - Christopher Dell znany może być uważnym słuchaczom z uczestnictwa we wspaniałym, aczkolwiek chyba niedocenianym u nas kwartecie Theo Jorgensmanna. Basista - Chris Dahlgren grywał z różnymi muzykami zarówno ze Stanów (np. trio Resonance Impeders) jak i z Europy (był np. współpracownikiem Gebharda Ullmanna). Teraz nagrali wspólnie płytę i co powinno cieszyć tym bardziej, zdecydowali się wydać ją w polskim wydawnictwie - Not Two. I chwała wszystkim za to!
Niewiele znam zespołów w składzie wibrafon, bas i perkusja, choć przecież wydaje się, że to skład dość naturalny. Skoro sukcesy święcą wszelkiego rodzaju fortepianowe tria, dlaczegóż by nie wymienić tego instrumentu na wibrafon? Wszyskie, które znam ciążą zdecydowanie ku muzyce bardzo swingującej. 3D jest zatem swego rodzaju wyjątkiem. Prezentuje współczesne oblicze jazzu środka, choć po prawdzie należałoby rzec - jego niekomercyjną odmianę, to stroni od prostych swingowych rozwiązań. Rytmy tu poszarpane, chropawe, melodie raczej trudne - o ile w ogóle - do zanucenia. Swing? Cóż, należałoby powiedzieć tak - przy nieszablonowym pojmowaniu tego terminu - tak, ta muzyka swinguje. Jednak próżno szukać tu odniesień do takich sław wibrafonu, jak choćby na wskroś swingowy Lionel Hampton, czy nawet ludyczny Bill Ware z jego The Vibes.
Zespół pokazuje raczej pewne plany brzmieniowe, które - mają nie mają, ale jednak tworzą pewne nastroje u słuchacza. Przynajmniej u mnie. Próżno też szukać wibrafonistycznej ekwilibrystyki takiej jak u dwu wspomnianych. Jest - jak napisałem - nastrój, muzyka, którą można kontemplować. Wsłuchiwać się w poszczególne dźwięki, brzmienia, współbrzmienia, rozwiązania harmoniczne i sonorystyczne. Albo... nie zauważać tego i przyjmować tę muzykę taką jaka jest - w całości. Mimo, że ów pierwszy sposób słuchania może przynieść wielce zadawalające dla słuchacza efekty - nie namawiam do niego, bowiem jest w tej muzyce coś co przy takim słuchaniu może umknąć - jest w niej bowiem jakiś urok.
I w zasadzie jedyne co mam do "zarzucenia" to cody poszczególnych utworów, które kończą się tak jakoś bez zapowiedzi, jakby w pół słowa. Skoro jednak muzycy zaakceptowali coś takiego, to ja decyzję tę poważam i przyjdzie mi się po prostu przyzwyczaić. Przyjdzie bez problemu, albowiem na pewno nie omieszkam sięgnąć - i to z dużą przyjemnością - po materiał tu zawarty.
3D - Actually: It's Better Like This..., Not Two MW 756-2, 2004, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 1.11.2004 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz