Kiedy spotykają się w małych, kameralnych składach muzycy, którzy na co dzień eksploatują ogniste zakamarki free, powstają zwykle płyty odmienne od ich zwykłego grania. Często bywa, że zamiast feerii dźwięków, otrzymujemy wyciszony, niemal prywatny materiał.
Nie inaczej jest z duetem Daniel Carter & Reuben Radding zaprezentowanym na płycie "Luminescence". To taka muzyka o stopień powyżej ciszy. Może nawet mniej niż stopień. Cichutka, przejrzysta, grana minimalną ilością dźwięków, choć do koncepcji minimalizmu droga jeszcze daleka. Niespieszne dźwięki współtworzą tę muzykę z ciszą i przestrzenią, która chcą lub nie, ale pojawia się niemal wokół każdej zagranej nuty. Nie ma tu napięć i kotłów znanych z innych nagrań Cartera. Taka muzyka będąca afirmacją życia. Żadnego protestu, po prostu piękno. Samo w sobie.
Jest to jednak płyta, która wymaga zaangażowania słuchacza. Bez tego, ulotne dźwięki ulecą gdzieś i choć przecież można tej muzyki posłuchać raz jeszcze, tamten nastrój, tamten moment, w którym one zaistniały wcześniej, już się nie powtórzy, a słuchając raz jeszcze tego duetu, doświadczenia słuchacza mogą i powinny być coraz to inne.
Nietypowo, zamiast opisywania tej muzyki (co samo w sobie jest zadaniem niewykonalnym) - mam prośbę. Pozwólcie jej być z Wami. Włóżcie ją do odtwarzacza po dniu wypełnionym pracą, po galopie codziennego dnia i pozwólcie jej Wami zawładnąć. I choć dźwięki miejscami wcale nie toczą się leniwie, to jeśli doznacie tego, co ja, przyjdzie pewien spokój, wyciszenie i... no właśnie, owo wspomniane przeze mnie piękno.
Daniel Carter & Reuben Radding - Luminescence, AUM Fidelity AUM025, 2003, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 27.07.2003 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz