Słucham tej płyty od pewnie już dwu miesięcy i... nie wiem. Przede wszystkim nie wiem, czy mi się podoba, czy nie. Uważam ją za interesującą. Nimb tajemniczości zapowiada już okładka, zgodnie z którą na płycie pojawiają się połączone składy kwartetu Marka Whitecage'a oraz tria Josepha Scianniego. Tyle, że... łącznie gra tu jedynie kwintet.
Sekcje obu zespołów, czyli basista Dominic Duval i perkusista Jay Rosen, są te same. W kwartecie Whitecage'a gra jeszcze wiolonczelista Tomas Ulrich. W ten sposób muzycznie udziela się kwintet złożony z pianisty, saksofonisty, wiolonczelisty, basisty i perkusisty. Takie składy sprzyjają eksploracjom kameralistycznym, czy trzecionurtowym, choć zawsze można się pomylić. Tym razem jednak, w istocie muzyka zawarta na płycie, a stanowiąca wyłącznie kompozycje członków zespołu, mogłaby zostać opisana jako improwizowana kameralistyka o podłożu jazzowym. Są momenty, gdzie zespół ten brzmi nawet jak grupy związane ze środowiskiem free improv.
Cała muzyka tu zawarta to oaza ciszy i spokoju, chociaż zdarzają się tu ostrzejsze momenty. Zasadniczy wpływ na brzmienie ma wykorzystanie wiolonczeli. Myliłby się jednak ten, kto szukałby tu jej szlachetnego brzmienia. Ulrich gra praktycznie wyłącznie "brudnym" dźwiękiem, ostrym, nawet miejscami mogącym być nieprzyjemnym dla ucha. Drugi charakterystyczny element, to pozbawiona naturalnego pulsu praca perkusisty. Tym razem Rosen najczęściej gra w sposób odwołujący się do tradycji Sunny'ego Murraya, tworząc płaszczyzny perkusyjnych brzmień raczej, aniżeli posługując się typowym dla tego instrumentu zestawem środków. Do tych dwu instrumentów dochodzą pozbawione wyraźnej melodyki, w dużej części ograniczające się do krótkich, nerwowych wstawek, akcje fortepianu. Whitecage pozostaje sobą. Ostre, gwałtowne frazy wygrywane z poprzedzających je delikatnych brzmień, krótka urywana fraza. Jego gra jest chyba najbardziej związana z tradycyjnym rozumieniem free jazzu, jednakże ujęta właśnie w owe trzecionurtowe ramy.
Pośród ośmiu zarejestrowanych tu utworów jeden jest grany wyłącznie przez trio Josepha Scianniego, zaś jeden w triu przez Whitecage'a, Ulricha i Scianniego. Szczególnie utwór "Moonlight and Martinis", grany właśnie przez to pierwsze trio, dość wyraźnie odbija się od materiału płyty, stanowiąc w pewien sposób materiał kojarzący się z poczynaniami różnych triów fortepianowych nagrywanych przez ECM (za wyjątkiem tria Jarretta, grającego standardy). Ten utwór ma coś w sobie ze skandynawskich składów. Następujące po nim drugie trio, to już inna bajka, bowiem - mimo braku sekcji - praktycznie nie do odróżnienia jest od pozostałych siedmiu.
Myślę, że płyta winna znaleźć swe miejsce w kolekcjach osób, które zainteresowane są eksploracją improwizacji wywodzącej się ze wszystkich współczesnych podejść: klasycznego (poważnego, czy związanego z muzyką współczesną), jazzowego i free improvowego. Muzyka tu zawarta leży gdzieś dokładnie na przecięciu się tych trzech tradycji. Sympatycy pozostałej muzyki, w tym "klasycznego" rozumienia jazzu, nie znajdą na niej prawdopodobnie nic dla siebie ciekawego.
Mark Whitecage 4tet & Joseph Scianni Trio - 3 + 4 = 5, CIMP #155, 1998, recenzja ukazała się pierwotnie na diapazon.pl dnia 1.08.2005 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz