Sekcja złożona z braci Olesiów jest bodaj ewenementem na skalę światową. To oni komponują i zapraszają muzyków - dodajmy coraz bardziej znanych - do wykonywania tej muzyki, a nie oni są zapraszani do wykonywania muzyki solistów. Jak na polskie warunki nagrywają dużo, choć w dalszym ciągu, mimo wielu przyjaznych słów krytyki, pozostają poza jazzowym establishmentem.
Może to i lepiej, bowiem nie zasypiają na laurach, a podążając własną ścieżką, prezentują wciąż nowe oblicza swej muzyki. Coś w tej muzyce musi być, skoro zaproszenia do wspólnych występów przyjmują Rudi Mahall, Mark Taylor i największy spośród nich - David Murray.
Teraz zaproszenie przyjął także Theo Jorgensmann, a w wyniku spotkania powstała muzyka na trio: sekcja rytmiczna i klarnet. Dla mnie skład to wymarzony, bowiem po pierwsze - lubię muzykę Olesiów, po drugie - lubię klarnet w jazzie, po trzecie - lubię tria złożone z sekcji z instrumentem dętym, najlepiej drewnianym.
Trio prezentuje muzykę, którą można uznać za pewną ewolucję koncepcji wypracowanej w Custom Trio. O ile jednak muzyka Custom Trio w dużej mierze stawiała na energię i żywiołowość, to w przypadku tria z Jorgensmannem, pojawia się więcej spokoju i przestrzeni. Z drugiej jednak strony, oprócz kompozycji własnych, muzycy ponownie sięgnęli po utwory współczesnej polskiej kameralistyki - tym razem kompozycje Krenza i Malawskiego. Zresztą wydaje mi się, że w porównaniu z sesją zespołu Contemporary Quartet (popularnie znaną jako "Penderecki... jazz") w jazzowym przedstawianiu utworów polskiej współczesnej kameralistyki nastąpił jeszcze jeden krok - utwory te brzmią tak, jakby nigdy w życiu nie zostały skomponowane dla innego zespołu niż jazzowy. Z drugiej strony, są miejsca, kiedy sekcja rytmiczna gra bardzo swingująco. Pojawia się na płycie też sporo po prostu ładnych melodii, jak choćby ballada "Theo II".
W ten sposób zespół zaprezentował wspaniałą mieszankę nowoczesnego, wywodzącego się jednak z tradycji choćby triów Ornette'a Colemana, jazzu ze szczyptą kameralistyki współczesnej. Nie będę się rozpisywał o samym wykonaniu - to po prostu klasa. Ilość niuansów, pomysłów na nienajdłuższym przecież albumie jest nietuzinkowa. W najwyższym stopniu przekonuje również brzmienie tak poszczególnych muzyków, jak i całego zespołu.
Fakt, po tym co napisałem wcześniej, że jak dla mnie to skład wymarzony i, że po prostu, muzykę Olesiów lubię, a ich samych cenię można zarzucić mi brak obiektywizmu. Nigdy nie jestem obiektywny, a zanim mi coś takiego zarzucicie - wysłuchajcie tej płyty. Mam nadzieję, że ku własnemu zadowoleniu.
Oleś/Jörgensmann/Oleś - Miniatures, Not Two, MW 748-2, 2003, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 11.06.2003 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz