Na okładce płyty winno znajdować się zalecenie: "Słuchać głośno". Wtedy ta muzyka ma odpowiedni ciężar i moc. Przy cichym słuchaniu, jej część może po prostu umkąć. Z drugiej strony winno też znajdować się ostrzeżenie: "Słuchanie (bez odpowiedniego przygotowania) grozi śmiercią lub kalectwem". Nie jest to muzyka dla grzecznych dziewczynek. To muzyka dla niegrzecznych chłopczyków. A i ich może nieźle porazić
Tim Berne w koncertowej odsłonie swego obecnego zespołu - choć powinienem powiedzieć "jego trzonu", albowiem od czasu do czasu podstawowy skład tria uzupełniany jest o innych muzyków - prezentuje muzykę, której skład nawiązuje do tria Cecila Taylora z Andrew Cyrillem i Jimmym Lyonsem, nawiązuje też do zespołów organowych lat 60. Jedynie saksofon, perkusja i w tym przypadku różne instrumenty klawiszowe. Raz są to organy, innym razem fortepian; grający na nich Craig Taborn nie stroni też od sampli.
I mimo, że muzyka w jakimś stopniu podąża idiomem stworzonym przez Taylora, to moim zdaniem, niewątpliwie redefiniuje przynajmniej pojęcie organowego tria. Czas mija, pojawiają się w muzyce nowe rozwiązania rytmiczne i Rainey do nich sięga. Muzyka raz płynie, raz staje się chropowata. Krótkie, urywane frazy grane przez Berne'a są niemal jego znakiem firmowym. Ostre jak brzytwa, porażające intensywnością - do tego przyzwyczajał nas od lat. Nie ma zmiłuj się. Żadnych spokojnych, choćby z lekka balladowych dźwięków. Moc, gwałtowność, ostrość. To jak jazzowy punk, czy hard core. Szczególnie, gdy przysłuchać się grze Taborna, który na fortepianie brzmi jak połączenia Arta Tatuma z Cecilem Taylorem; Gdy sięga zaś po organy staje się jednym z najbardziej agresywnie grających na tym instrumencie muzyków. Wszystko podporządkowane jednej myśli, idei, wizji Berne'a, znanej już z poprzednich odsłon tego zespołu i konsekwentnie rozwijanych.
Doskonała, choć niełatwa w słuchaniu muzyka (którą już nie długo przyjdzie mi się delektować słuchając jej podczas polskich koncertów zespołu).
Tim Berne - Hard Cell Live, Screwgun 70014, 2004, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 24.09.2004 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz