Muzyka Mingusa zawsze kojarzyła mi się z big bandowym rozmachem. Nawet jeśli grało jakieś combo, to aranżacje powodowały, że czuło się wręcz oddech wielu blach, rozmach saksofonów - słowem big band.
Dlatego koncertowe nagrania kameralnego duetu stanowiące pewnego rodzaju hołd dla wielkiego basisty i kompozytora nieco dziwią mnie, ukazując zupełnie inny świat mingusowskich kompozycji. Duet, w dodatku pozbawiony jakichkolwiek instrumentów sekcji perkusyjnej skupia się właśnie na kompozycji. Na melodii. Ukazuje świat barw, można nawet rzec przebojów, Mingusa w kameralnym świetle. Jeśli nawet w autorskich wykonaniach pojawiały się liryczne barwy, to Lacy z Watsonem liryzmem niemal kipią.
Potraktowane w liryczny, kameralny sposób takie kompozycje jak "Goodbye Pork Pie Hat", czy "Self Portrait in Three Colors" ukazują jakimi są dobrymi utworami. Mimo braku autorskiego rozmachu, muzyka broni się sama. Wielka to zasługa tak Lacy'ego, który na sopranie potrafi wyczarować niemal wszystko, jak i Erika Watsona, który zastąpiwszy stałego partnera Lacy'ego - Mala Waldrona, był w stanie stworzyć z saksofonistą dobrze brzmiący duet.
I choć osobiście bardziej cenię inne saksofonowo-fortepianowe duety, myślę, że z czystym sumieniem mogę polecić tę płytę.
Steve Lacy / Eric Watson - Spirit of Mingus, Freelance, FRLCD 016, 1991, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 7.04.2004 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz