Ta płyta ma już swoje lata. Dlaczego zatem miałbym pisać o niej? Co najmniej z dwu powodów: po pierwsze, nigdy dosyć przedstawiania dobrych rzeczy, po drugie, bo wydaje mi się, że w zachwycie nad nowościami, w rzucaniu się na nowinki, zapominamy o wspaniałych płytach sprzed lat. Owszem pozostają takie dzieła jak np. "Kind of Blue" wymieniane przez niemal każdego jazzfana, jednak przecież na tej płycie nie kończy się dzieło.
Joe Henderson był wielkim saksofonistą. Wspaniałym, podziwianym, wydaje mi się, że przede wszystkim przez innych muzyków, jednak znajdującym też spory poklask u publiczności. "So Near, So Far" jest, można rzec, płytą programową, w całości poświęconą utworom z repertuaru Milesa Davisa i niemal w całości przez niego skomponowaną.
Choć - jeśli pamięć mnie nie myli - Henderson nigdy z Davisem nie grał, to do współpracy zaprosił muzyków z różnych zespołów Davisa: współtwórcę davisowskiego jazz rocka - Dave'a Hollanda oraz dwu muzyków, z którymi związany był powrót Davisa na scenę na początku lat 80.: Johna Scofielda i Ala Fostera. Pomimo, że jest to "tribute", pomimo, że grają tu muzycy Davisa - płyta w żadnym stopniu nie przypomina jego koncepcji muzycznych. Ba, w niewielkim stopniu kojarzy mi się również z zespołami i tym co grał Henderson.
Brzmienie i muzyka zdominowana jest przez... gitarzystę. Jeśli zatem ktoś lubi kwartet Scofielda z Joe Lovano, jeśli podobają mu się poczynania supergrupy ScoLoHoFo (nota bene, przecież w tym właśnie kwartecie Hendersona grało trzech muzyków tego ostatniego zespołu), słuchając Davisa w wersji Hendersona znajdzie się jak u siebie w domu. Osobiście bardzo cenię Scofielda, najbardziej właśnie za jego poczynania z Lovano. Nie mogę w obiektywny sposób stwierdzić, że "So Near, So Far" to wielka płyta. Mogę to jednak powiedzieć subiektywnie (zresztą zawsze jedynie w ten sposób się wypowiadam).
To jeden z najlepszych przykładów mainstreamowego jazzu, jaki powstał w latach 90. Muzyka cudownie swingująca, nasycona barwami, pełna improwizacji - przemyślanych, esencjonalnych... Zwykłem twierdzić, że jazzman jest jak czerwone wino - dojrzewa wraz z wiekiem. Tutaj więc mamy przykład takiego dojrzałego, wysmakowanego jazzu, granego przez wielkich znawców wykonywanej przez siebie muzyki.
Piękna płyta, nie zapominajcie o niej.
Joe Henderson - So Near, So Far, Verve, 517 674-2, 1993, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 3.05.2003 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz