Jak niemal zwykle z Aylera otrzymujemy nagranie zrealizowane na żywo. Gdzie? Już nie jak zwykle, ale często - w sztokholmskiej Glenn Miller Café. Tytuł płyty jest mylący, albowiem brzmiąc "Arthur Doyle & Sunny Murray featuring: Bengt Frippe Nordström" (na grzbiecie płyty występuje jedynie nazwisko Doyle'a) sugeruje, że mamy do czynienia z triem.
Nic podobnego. Na "estradzie" prezentują się kolejno dwa duety. W pierwszych trzech kompozycjach (o ile nazwać je kompozycjami; sam tytuł sugeruje, że utwory te, to swobodne improwizacje dwu muzyków, choć podpisane jedynie przez saksofonistę) perkusiście towarzyszy Nordström, a w następnych czterech Doyle. Jedynie zatem Jan Strom, właściciel Aylera, byłby w stanie powiedzieć dlaczego płyta firmowana jest przez Arthura Doyle'a.
Jaka ta płyta jest? Cóż, mamy do czynienia z kolejną płytą, która przynosi free jazz/free improv. I w ramach tej stylistyki nie potrafi w zasadzie pokazać niczego nowego. Nordström zaprezentował możliwości jako saksofonista free i w zasadzie tyle. Niestety, te trzy utwory, w których gra pozostają, przynajmniej u mnie, bez żadnego echa. Przebrzmiewają i tyle. Może, gdybym był wówczas w sali Glenn Miller Café, byłbym zachwycony. W domowym zaciszu już niekoniecznie. Raczej nie. Lepsze wrażenie pozostawia Doyle, choć muzyka zaprezentowana także przez jego duet nie należy do odkrywczych. Lepsze, bardziej przejmujące brzmienie saksofonu, lepiej skonstruowane w stosunku do Szweda opowieści przez niego grane. I w zasadzie tyle. Doyle oprócz tego, że gra na saksofonie prezentuje się również jako flecista i "wokalista". Dla mnie to właśnie te fragmenty, które grane są na flecie brzmią najciekawiej. Wreszcie pojawia się jakaś wyraźna współpraca pomiędzy nim a Murrayem. Niestety, przez większość tej płyty nie jestem w stanie usłyszeć jakiejś koherentnej współpracy Murraya z saksofonistami. Na odnotowanie zasługuje też przedziwna wersja "Nature Boy", chyba największego przeboju Nat "King" Cole'a, który tutaj pojawił się jako pretekst do free improwizacji. Niewątpliwą zaletą tego nagrania jest natomiast "złapanie" muzyków na żywo. Dostajemy niemalże to samo czego świadkami byli widzowie podczas tych koncertów.
Narzekam nieco na "brak nowości" słyszalnej w tych nagraniach. Jednak każdy z nas będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy tacy muzycy jak Sunny Murray i Arthur Doyle muszą ukazywać wciąż coś nowego, pchać do przodu tworzoną przez siebie muzykę. Osobiście wolałbym by tak było. Chylę jednak głowę przed przeciwnym stanowiskiem, upatrującym nawet w tej pewnej muzycznej konsekwencji, zalety.
W swych kategoriach, oba duety może nie są złe, pamiętając zwłaszcza ich koncertowy, autentyczny rodowód. Wydaje mi się jednak, że nagrania te pozostaną interesujące chyba jedynie dla najbardziej wiernych sympatyków free.
Arthur Doyle & Sunny Murray - Live At The Glenn Miller Café, Ayler Records, aylCD002, 2002, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 13.04.2003 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz