Trzy kwartety, sześciu muzyków, trzy płyty... Gdyby album ten ograniczył się wyłącznie do jednej, pierwszej płyty i tak uznałbym go za wspaniałe nagranie. Ilekroć słucham późnego Coltrane'a – a czynię to rzadko, bo przeżycie to niemal duchowe (może nawet bez "niemal") – tylekroć muzykę tę odbieram w wymiarze transcendentalnym. To absolut. Sięganie po Boga. Tak się już nie gra. Niemal nikt tak nie gra.
No właśnie. Nikt?
Szwajcaria, Chiasso, zima, 11 grudnia 1998 roku przynajmniej jeden, a w zasadzie czworo, muzyków tak zagrało. Czy zatem się nie gra? Przynajmniej tamtego dnia, podczas tamtego koncertu, kwartet Davida S.Ware'a osiągnął absolut. Free czystej krwi. Arabskiej. Angielskiej. Jakiej chcecie. Natchnione, niesamowite. Każdy dźwięk wydaje się być zawieszony gdzieś między niebem a ziemią. Nie wiadomo czy wzlatuje, czy zstępuje. Żadne słowa nie wystarczą by przekazać cokolwiek o tej muzyce. Takie słowa nie istnieją. Może modlitwa. Ale modlitwa do muzyki? O muzyce?
Proste dźwięki, proste słowa, nieskrępowanego free. Kłębią się. Prostują. Ukazują piękno i brzydotę. Świat.
Nic nowego? Tak. Nic nowego! Każdy, kto słucha jazzu, szczególnie free, mógłby przypomnieć choćby wspomniany kwartet Trane'a, ten z późnego okresu z McCoy Tynerem, jak i późniejsze, bardziej swobodne wypowiedzi Wielkiego Saksofonisty. Każdy, kto jest w miarę obeznany z muzyką, jest w stanie pokazać, że niejeden już dźwięk został zagrany, a niejedna koncepcja przyjęta. Ba, idąc dalej, można mówić - skoro tak się dzieje, to muzyka ta jest już wymarła. Otóż nie! Tak się nie dzieje. Przyjęcie jakiejś koncepcji, nawet jeśli zaistniała już w przeszłości, nie musi wcale oznaczać, że w ramach proponowanej formuły nie ma się już nic do zaprezentowania. Jest coś takiego jak autentyczność wypowiedzi. Są też tak ulotne rzeczy, jak "dusza" w muzyce. Nie wiesz o co chodzi? Nie ważne. I tak Ci nie wytłumaczę. Po prostu słuchaj. Kiedyś sam dojdziesz do tego stwierdzenia: w tej muzyce jest dusza. I od tej pory będziesz już wiedział o co chodzi. Nie tylko mnie. Nie jestem autorem tych słów. Powstały długo przed moimi narodzinami. A w pewnym momencie i ja powiedziałem: w tej muzyce jest dusza. I już wszystko było jasne.
Otóż właśnie w muzyce Ware'a ową duszę można usłyszeć. Ja słyszę. Dla chcącego nic trudnego i można nawet zaryzykować twierdzenie, że koncertowe nagrania Ware'a należą właśnie do tych, dzięki którym ową duszę można poznać. Ja poznaję.
Muzyka zawarta na trzech krążkach jest prawdziwa swoją szorstkością. Jest autentyczna przez swe nieokiełznanie. Ta muzyka jest duchowa. Krótkie, ostre frazy Shippa są niemal jak ciernie. Prosty, powtarzający się riff "Aquarian Sound" grany przez Parkera potrafi powiedzieć o muzyce więcej niż usłyszeliście dotąd w swoim życiu. I do tego jeszcze swobodne, mistyczne niemal dźwięki saksofonu. Porażająca prostotą przygoda.
Przygoda ma jeszcze jeden aspekt. Trzypłytowy album ukazuje kwartet Ware'a w trzech składach. Zmianie ulega wyłącznie perkusista. W jednym z wywiadów, saksofonista stwierdził, że zmiana ta miała olbrzymi wpływ na muzykę, na jej zrytmizowanie. Nie będę tu przedstawiał analizy tych składów. Byłoby to jak opowiedzenie do końca, zachwalanego komuś filmu. Namawiam do słuchania "Live In The World" - każdy sympatyk free znajdzie tu wiele. Czy odda się chłodnej analizie poszczególnych utworów, poszczególnych kwartetów, czy pozwoli po prostu, by muzyka ta trafiła wprost do jego duszy, to już indywidualna sprawa słuchacza.
The David S.Ware Quartets - Live In The World, Thirsty Ear THI 57153.2 (3CD) 2005, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 31.07.2005 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz