Absolutnie piorunująca mieszanka. Witalność punka, prostota rock'n'rolla, instrumentarium rodem z dixie. Weź co chcesz, zmieszaj, dopraw do smaku. Jeśli ten smak masz wyjdzie coś wspaniałego. Proste i wspaniałe zarazem jak włoska kuchnia.
The Stumblebums coś tam wygrało. W stylu Idola. Nich będzie. To tylko dobrze świadczy o jurorach. Na debiutanckiej ich płycie otrzymujemy prawdziwie wybuchową mieszankę. Oczki świecą, serce się otwiera, a nogi rwą się do tańca. Czy trzeba czegoś więcej?
The Stumblebums przywracają nadzieję na absolutnie prostą, bezbolesną muzykę, która potrafi człowiekiem zakręcić.
Próżno tu szukać czegokolwiek skomplikowanego. Ot, po prostu pomysł na granie muzyki na perkusję, tubę i trąbkę. I ochrypły wokal. Nic więcej. 2x2=4. Nic skomplikowanego. Ale trafia mocniej niż niejedna wybujała produkcja, wycezelowana w studiach nagraniowych. Połączenie Louisa Armstronga i Nirvany. Muzyka dla każdego. Błyska optymizmem. Skrzy się pomysłem. Jakże prostym, ale jakże cudownym.
Nie dziwię się tytułowi płyty. Muzykę można grać dużo lepiej i dużo lepszą nie pozostając z zawodu jedynie celebrytą.
The Stumblebums - Fuck You Lady Gaga, 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz