Od lat jestem pod dużym wrażeniem sekcji rytmicznej zespołu What We Live, czyli basisty Lisle (ostatnio L.S.) Ellisa oraz perkusisty Donalda Robinsona. Zresztą i trzeci członek zespołu, czyli Larry Ochs jest wyśmienity.
Na "Density of the Lovestruck Demons" gra sekcja What We Live. No, ale któż to u licha Paul Plimley? Fakt, znałem go z jakiejś składanki Songlines, ze wspólnych nagrań z What We Live, jednak płytę zakupiłem dla sekcji.
I nie zawiodłem się. Sekcja jest, jak zwykle, doskonała. Swinguje w karkołomnych free jazzowym stylu. I tyle wystarczy, albowiem ilość superlatywów dla Ellisa i Robinsona, gdyby tylko chcieć je wyartykułować, mogłaby wyczerpać internet. Niech zatem wystarczy, że gra doskonale. Dla nich kupiłem tę płytę i nie zawiodłem się. Ale... nie zawiodłem się też grą Plimleya.
Kanadyjczyk jest chyba jednym z nielicznych pianistów free, który nie ucieka w atonalną grę, a próbuje tworzyć, bądź co bądź, przyjazne uchu free jazzowe melodie. Miejscami nawet zanucić można. Dla sympatyka free sięgającego do colemanowskich korzeni, wystarczająca to rekomendacja. Inni, jeśli podobnie jak ja, znużeni są już nieco wszechobecnie panującą postevansowską stylistyką, też powinni znaleźć w tej muzyce sporo ciekawych brzmień. Mocna, choć miejscami na swój sposób liryczna muzyka, powoduje, że w tak wyeksploatowanym zestawie jak fortepianowe trio jazzowe, wciąż jeszcze znaleźć można coś ciekawego.
Paul Plimley Trio - Density of the Lovestruck Demons, Music&Arts, 906, 1996, recenzja ukazała się po raz pierwszy w diapazon.pl dnia 28.05.2004 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz