Umarł król, niech żyje król! Umarł Morrison, niejaki James - niech żyje Jurij. Andruchowycz zresztą. Nie wiem, dlaczego, ale ilekroć słucham "Andruchoida", tylekroć przypomina mi się postać wielkiego barda. Z takich płyt, jak choćby "An American Prayer".
Skojarzenie odległe. Szczególnie muzycznie. "Andruchoid", to zupełnie inne dźwięki. Podobna koncepcja: poeta i zespół. Zresztą skojarzeń podobnych można mieć więcej, choćby "Material" z Williamem Burroughsem. Całe szczęście, że nie mam wrażenia, że na scenę wychodzi poeta lub "aktor-śpiewak", wbija wzrok tępo w ścianę za mną i drrrrrżącym głosem zzzzaaaczynnna śpiewać. O ile to śpiewem oczywiście nazwać można.
Jurij Andruchowycz jest ukraińskim poetą. Deklamuje swe wiersze co oczywiste i na całe szczęście w swym ojczystym języku. Robi to na tle muzyki tworzonej przez trzech polskich muzyków: Mikołaja Trzaskę, Wojtka Mazolewskiego i Macia Morettiego. Innymi słowy przejmujący głos barda ze Wschodu i muzyka. Internacjonalistyczna. Trudno powiedzieć, że ukraińska, że polska, że jakakolwiek. Dowolna. Na całe szczęście. Pełna nakładek. Pełna niuansów. Pełna dosadności. Prosta, nieskomplikowana, trafiająca wprost do celu. Do słuchacza. A to jest chyba najważniejsze. Sekcja Mazolewski-Moretti, znana choćby z Baaby, tworzy rozmaite, często pełne groove'u podkłady, a na tym tle swe abstrakcje, niejednokrotnie wielokrotnie nakładane, rozwija Mikołaj Trzaska. Tej płyty chce się słuchać. Ona po prostu przemawia. Podobnie teksty. Wcale niewesołe, dosadne, publicystyczne... Duże brawa. Jeśli tak ma wyglądać poezja śpiewana, to mogę się stać jej gorącym orędownikiem.
"Andruchoid" ma jeszcze jedną rzecz, o którą zwykle nie dbam. Wydanie. Tę płytę po prostu chce się mieć. Książeczka z tekstami i - zwyczajowa już - tekturkowa okładka Kilogram Records. Polecam.
I by nie było żadnych niedopowiedzeń - muzyka tu zawarta, choć grana w większości przez muzyków kojarzonych z jazzem, nie klasyfikuje się do tego gatunku. Ale czy to ma jakieś znaczenie?
Andruchowycz/Trzaska - Andruchoid, 1kg Records 009, 2005, recenzja ukazała się w diapazon.pl dnia 19.03.2005 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz