Kupowanie płyt w ciemno, nie znając z niej ani jednego dźwięku, ba - nie znając artysty firmującego płytę, jest jak gra na ruletce. W ruletkę nie gram - uprawiam natomiast opisany tu hazard. Tym razem wygrałem! I to jak!
Od szeregu dni, ta muzyka mnie zniewala. Przyznam, że nie wiem, kto to jest Daniel Levin, ale z kolegami z zespołu wykreował muzykę po prostu piękną. Pierwsze, co się rzuca "w uszy", to przepiękne aranżacje rozpisane na dość nietypowy skład: wiolonczela, kornet, wibrafon i bas. Współbrzmienie tych instrumentów jest zaiste cudowne. Kreuje obraz, który mógłby z wielkim powodzeniem wpisać się w eicherowskie hasło muzyki o stopień powyżej ciszy. Niemniej jednak płytę wydało nie niemieckie wydawnictwo, ale mała, niezależna oficyna należąca do Joe Morrisa - Riti Records.
Są takie płyty, które przynoszą spokój i ukojenie. Ilekroć słucham tej propozycji, uczucia te są moim doznaniem. Pomimo pojawiających się napięć pomiędzy muzykami, tym co - przynajmniej dla mnie - przynoszą te dźwięki, jest emanujący z nich spokój. W jakimś stopniu, muzyka ta odnosi się do tristanowskiej tradycji cool jazzu, sprzed sześćdziesięciu już lat. Trudno, byłoby jednak uznać tę muzykę za wtórną. Jest na wskroś nowoczesna, choć próżno szukać tak modnych ostatnio eksperymentów z elektroniką, klubowych brzmień, czy nawiązań, przynajmniej rytmicznych, do stylistyki hip hopu.
Jeśli pamięć i wiedza mnie nie mylą, w zespole grają biali muzycy. Być może zatem owe elementy, które wymieniłem, traktowane jako część kultury murzyńskiej, po prostu nie są ich językiem. Językiem Levina, Ballou, Morana i Morrisa jest natomiast cool i w pewnym stopniu free. Pewnie nie jedna osoba, która z płytą tą miałaby do czynienia zaliczyłaby ją do free improvu. Być może; zresztą takie porównania brzmieniowe nasuwają się same. Jednak nie wydaje mi się, by muzyka ta powstała w sposób właściwy dla free. Nie darmo, jako kompozytor wszystkich utworów figuruje lider kwartetu. A skoro już jesteśmy przy kompozycjach. Trzeba od razu, wyraźnie powiedzieć - nie należy doszukiwać się w nich melodyjności. Nawet próżno szukać jakichś wyrazistych tematów. Muzyka składa się z impresji kreowanych przez poszczególnych artystów. Robią to wybornie.
Daniel Levin Quartet - Don't Go It Alone, Riti, 9, 2003, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 13.12.2003 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz