Jane Ira Bloom nagrała dla Arabesque Records dwie doskonałe płyty: w roku 1992 - "Art. & Aviation" i w cztery lata później "The Nearness". Piszę dwie, albowiem o trzeciej, najnowszej nagranej w kwartecie z m.in. Fredem Herschem w chwili, gdy piszę, jeszcze nie znam.
Tzn. zbyt mało tej płyty słuchałem by móc ją ocenić. Z pobieżnego przesłuchania wolę te dwie, o których wspominam. Nie jest tych płyt Bloom dostępnych wiele: trzy dla Arabesque i jedna dla Enji. Pozostałe, które ukazały się np. w amerykańskim Kochu, są pomimo przedstawicielstwa tej wytwórni w Polsce trudno dostępne. Dla osób lubiących taką letargiczną stylistykę, delikatne brzmienia, ciekawe aranże, propozycje Pani Bloom są nie do przegapienia.
Na omawianej płycie Ira Bloom gra jedynie na saksofonie sopranowym (na Art. & Aviation operowała różnego rodzaju "elektroniką"). Bardzo długo zastanawiałem się, czy chcę mieć tę płytę. Po bardziej drapieżnej płycie z roku 1992, utwory zawarte na tym wydawnictwie były dla mnie nazbyt spokojne, zbyt łagodne w swej formie. Wprawdzie grają tu znani lirycy jazzowego grania: Kenny Wheeler na flugelhornie i trąbce, Fred Hersch na fortepianie i łagodnie ostatnimi czasy grający Julian Priester na puzonie i puzonie basowym. Ale przecież i Wheeler i Priester grali też na płycie z roku 1992, a ówczesny pianista - Kenny Werner też do drapieżnych pianistów nie należy, grając zwykle delikatnie. Składu dopełniają Rufus Reid i Bobby Previte. I choć zespół jest sekstetem, to jedynie cztery spośród jedenastu utworów zagrane są w pełnym składzie. Najmniejszy, to duet Bloom z Wheelerem.
Po przekonaniu się do klimatu tej płyty, zaakceptowałem ją. Same utwory są mniej więcej w połowie autorstwa saksofonistki, z tym, że bardzo często znane kompozycje mają zmienione nieco tytuły lub łączone są z innymi utworami (np. Nearly Summertime, Midnight Round/'Round Midnight itp.). W istocie są one bardzo liryczne, piękne, rewelacyjnie zinstrumentalizowane. Bloom gra na saksofonie sopranowym brzmieniem bardzo ciepłym, jakby nieco klarnetowym. Jej improwizacje są zwykle, dla kogoś kto ją przynajmniej raz usłyszał łatwo rozpoznawalne. Niespieszne długie łuki, którymi otacza temat, by przejął go inny instrument - tu najczęściej trąbka Wheelera. Dialog tych dwojga artystów jest czymś jak z bajki o dobrych duchach. To chyba ich druga wspólna płyta, a słucha się przeplatających się improwizacji jakby grali ze sobą od wielu, wielu lat. Tam gdzie pojawia się puzon dodatkowo ciekawie rozwija się linia basowa tworzona przez Reida i Priestera. Swoim lirycznym, niespiesznym charakterem, płyta koi zgiełk po każdym dniu przeżytym na zbyt dużych obrotach. Nawet te utwory, które wprowadzają nieco więcej nerwu, jak np. Panosonic, nie powodują niepokoju, czy nawet szybszego bicia serca. W dalszym ciągu to sedno liryki, tyle że zagrane nieco szybciej. Ba, nawet tam, gdzie pojawiają się elementy zwykle postrzegane jako zgiełkliwe - przedęcia, czy nawet dysonanse dwu lub trzech dęciaków, traktuje się je jak element owej lirycznej całości.
Przedziwnie Bloom podchodzi do standardów - są one w zasadzie grane w sposób nie odbiegający od oryginału. W zasadzie, bo po chwili okazuje się, że owa zasada sprowadza się jedynie do linii melodycznej. Warstwa harmoniczna i rytmiczna ulegają daleko idącej zmianie ('Round Midnight). Autorskie utwory Bloom są zwykle doskonale wpisanymi w spokój płyty kompozycjami o długich i skomplikowanych z jednej strony, ale też łatwych w odbiorze liniach melodycznych.
Osobiście wyróżniam doskonałe wersje Summertime oraz 'Round Midnight. Ponadto bardziej dynamiczny, i pomimo niecałych 6 minut trwania wiecznie zmieniający się, autorski It's A Corrugated World (z doskonałym solem Bloom) oraz też autorstwa liderki dwa najbardziej ekspresyjne na całej płycie B6 Bop (ze świetnym solem Wheelera, niemalże klarnetowym solem Bloom i posępnym Priestera; oddać należy też sprawiedliwość Reidowi, który ma tutaj też chwilę dla siebie) i The All-Diesel Kitchen Of Tomorrow (gdzie zwraca doskonała aranżacja i rewelacyjne sola: liderki i Wheelera toczące się w nieustannym dialogu z riffowo grającym puzonem Priestera). Szkoda jedynie, że to nieco zaledwie ponad 4 minuty. Można było pomyśleć nad rozwinięciem tematu.
I jeszcze jedno, jak każda produkcja Arabesque, także omawiana płyta jest doskonale zrealizowane od strony dźwiękowej. Wspaniałe soczyste brzmienia instrumentów, doskonale rozplanowana przestrzeń. Jak powiedziałem - płyta doskonale sprawdzająca się po nerwowym dniu, mogąca stanowić niezobowiązujący podkład gdy przyjdą goście, jak również dostarczająca wielu niemalże kontemplacyjnych wzruszeń.
Jane Ira Bloom - The Nearness, Arabesque AJ0120, 1996, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 20.01.2008 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz