Pewnie jeszcze kilka lat temu, taką płytę jak "Malamute" traktowana byłaby jako wydarzenie na polskim rynku wydawniczym. Spowszedniały nam jednak polskie projekty z zagranicznymi muzykami. Spowszedniały płyty zagranicznych muzyków wydawane w Polsce. Jeśli płyta nie ma olbrzymiej reklamy, przechodzi niezauważona. Nawet przez media, które winny poświęcić jej nieco czasu.
Nie mam wątpliwości, że koncertowemu albumowi North Quartet poświęcić czas trzeba. I to nie tylko na łamach mediów, ale przede wszystkim we własnym domu, obcując z tą płytą dostatecznie długo, by mogła w pełni dorzeć do słuchacza.
North Quartet to dwa tria w jednym kwartecie. Z jednej strony bowiem mamy skandynawskie trio Petera Brötzmanna, z drugiej trio Trzaska/Friis/Uuskyla. W obu ta sama sekcja łączy się z saksofonistami o zupełnie innym rodowodzie. Brötzmann to przede wszystkim od lat awangardzista, potęga europejskiej sceny free, twórca tak niezapomnianych dzieł jak choćby "Machine Gun". Jednak droga Brötzmanna do tego typu jazzu rozpoczynała się od dixielandowego grania. Jeśli mnie pamięć nie myli, Mikołaj nigdy nie grywał Dixie, za to rozpoczynał niegdyś swą muzyczną przygodę w zespołach rockowych. Obecnie zaś, to chyba najbardziej niepokorna i nieprzewidywalna dusza polskiego jazzu. Nawet jeśli obaj grają free, a czynią to od jakiegoś czasu, to Brötzmannowi bliżej do ludycznego free rodem z Aylera (choć obaj na podobny sposób grania wpadli mniej więcej w podobnym czasie), zaś Trzasce o wiele bliższe (przynajmniej dotychczas) były koncepcje free głęboko osadzone w colemanowskim pojęciu bluesa. Co ich zatem łaczy? Hmmmm.... plastyczne wykształcenie?
Wbrew pozorom, obu triom blisko do siebie. Blisko przede wszystkim ze względu na uwidaczniającą się coraz częściej u Mikołaja zmianę sposobu gry. Jakkolwiek w dalszym ciągu istnieją w niej melancholijne, melodyjne pasaże, tak więcej w niej teraz czystej, niczym nieskrępowanej energii. Energia, emocjonalność, free - w znaczeniu wolności - staje się od jakiegoś czasu wszechobecne w jego solówkach, czy szerzej po prostu w muzyce. Z drugiej strony mocarny Cesarz Tenoru od wielu lat jest orędownikiem właśnie takiego grania, choć z wiekiem, coraz więcej w muzyce tej pojawia się... melancholii, czy nawet wyciszenia.
Obaj tworzą wspaniały duet saksofonów (i - po prawdzie - klarnetu), krzyżujący swe pasaże w zagmatwanych solach. Cenną uwagą jest, że North Quartetu w żaden sposób nie można uznać, za jedno z dwu triów, z gościnnym udziałem drugiego z saksofonistów, ale za pełnoprawny zespół czterech indywidualności. Jest w tej muzyce nieskrępowanie. Jest ciągota do najbardziej swobodnego grania, jakiemu jeszcze można nadać imię zespołowego. Wspaniałe, długie, niespieszne, a emocjonalne, energetyzujące sola saksofonistów. Bezkreskowa gra Uuskyli i mag gitary basowej jakim jest Friis.
Czy płyta jest zatem doskonała?
Chyba chciałbym uniknąć odpowiedzi na to pytanie. Jest świetna. Po alchemicznych koncertach wiem, jednak, że dalsze istnienie tego kwartetu przynieść może jeszcze lepsze, jeszcze bardziej natchnione nagrania. Pozostając zatem pod wielkim wrażeniem pierwszej płyty North Quartetu, czekam z niecierpliwością na następne.
Dla mnie murowana kandydatka do jednej z najbardziej znaczących płyt polskiego jazzu ostatnich lat, a niewątpliwie jedna z najlepszych płyt jazzowych wydana pod wodzą polskiego lidera (lub przynajmniej współlidera).
Brötzmann/Trzaska/Friis/Uuskyla - Malamute, 1kg Records, 11, 2005, recenzja ukazała się pierwotnie w diapazon.pl dnia 6.01.2006 r.
1 komentarz:
Kupiłem tę płytę kilka miesięcy temu i spodobała mi się od pierwszego przesłuchania. Słychać na niej mocne strony poszczególnych muzyków spięte w efektowną, nie nużącą całość. Pozycja absolutnie obowiązkowa.
mad
Prześlij komentarz