Rivers of Sound Ensemble, to kolejny już projekt Steve'a Swella, który zostaje wydany przez Not Two. Kwintet znakomitych muzyków, z których – już na wstępie zaznaczę – jedynie Klaus Kugel nie należy do moich ulubieńców, dostarcza tym razem autorskiej muzyki inspirowanej i stworzonej w hołdzie wielkiemu Samowi Riversowi.
Niestety, żyjąc w epoce mediokracji, do świadomości potencjalnie zainteresowanych muzyką, a osobliwie jazzem, dociera tylko i wyłącznie drobny fragment całego muzycznego spektrum. Wielka to szkoda i – w moim przekonaniu – również krzywda, jaką powodują nastawieni na masową publikę prezenterzy. Obawiam się, że bądź co bądź znacząca postać Sama Riversa, mimo wielu lat spędzonych na estradowych deskach, mimo wydania co najmniej kilku znaczących płyt, mimo "odkrycia" go kilka lat temu, w sędziwym wieku przez jedno z najważniejszych jazzowych czasopism w kategorii "nadziei", w dalszym ciągu jest chyba stosunkowo słabo znany. Wystarczy jednak wczytać się w komentarze, porozmawiać ze współczesnymi muzykami jazzowymi, a prędzej czy później nazwisko Riversa zostanie wspomniane. Jako tego, który miał na nich wpływ, czy też po prostu jest bardzo poważany. "News from the Mystic Auricle" jest mu dedykowane.
Nawet nie będę próbował "oceniać" ile jest wpływu Riversa na muzykę kwintetu. Po co? Rivers zasługuje na szerszą analizę i przedstawienie, jednakże winno to zostać uczynione przy prezentacji jego twórczości. Nie tym razem zatem, zwłaszcza, że konstatacje takie, jeśli nie wskazują na ewidentne zapożyczenia, są po prostu jałowe.
Swell wraz ze swoimi kompanami jest natomiast już tak dalece ukształtowanym muzykiem, że nie wymaga żadnych porównań. W klasie jazzowego puzonu jest obecnie klasą samą w sobie. Pozostali członkowie kwintetu to również wspaniali przedstawiciele współczesnej sceny free. Sabir Mateen to potęga. Jeden z najciekawszych saksofonistów, ale nie tylko. Genialny flecista, wprawnie prowadzący swe zespoły. No i jedna czwarta genialnego, jednego z najgenialniejszych zespołów free ostatniego ćwierćwiecza – istniejącego-nie-istniejącego TESTu. Roy Cambell jr. sprawdził się już w tak wielkiej ilości projektów, tak diametralnie różnych stylistycznie, że miewałem już obawy o to, czy jest on muzycznym kameleonem, klezmerem do wynajęcia, czy też – podobnie jak np. Daniel Carter – po prostu gra to co mu w danym momencie dusza podpowiada. Słuchając go kiedyś na jednym z krakowskich koncertów, nie mam złudzeń. Wybitny muzyk o niesamowitej wręcz technice, która stanowi wyśmienite wsparcie dla niepospolitej wyobraźni i wrażliwości. Hilliard Green, basista, to muzyk, który ujął mnie na płytach wytwórni CIMP. Dobrze, że trafia pod nasze, swojskie strzechy. Wobec praktycznego braku dostępu do płyt CIMP-u, to jedna z niewielu okazji zaznajomienia się z jego sposobem gry. No i Klaus Kugel. Szczerze powiedziawszy, słuchając go wielokrotnie, w przeróżnych zestawieniach doborowych muzyków amerykańskich, zastanawiałem się, cóż oni w nim widzą. Ot, prezentujący siłowe podejście do gry, niewiele wnoszący do muzyki zespołu perkusista lubiący pokazać publiczności, że gra. Dużo, gęsto, mocno. W pewnym momencie "chwyciło". Dostrzegłem sens takiego perkusisty, w którymś z przedstawionych projektów i obecnie nieco przychylniejszym okiem na niego patrzę. W tej sesji sprawdził się znakomicie.
Czymże zatem jest muzyka tu uwieczniona? Cóż, najprościej byłoby scharakteryzować ją w trzech wiele i zarazem nic nieznaczących słowach: współczesny free jazz. I co z tego wynika?
Przede wszystkim posłuchajcie. Ta muzyka, to kwintesencja obecnego grania free. Tworzące się linie melodyczne, tworzące mini i mikrofragmenty jakichś zarysów, szkiców, czy też po prostu kompozycji w większych całościach. Zmiany tempa. Ciągłe – mimo niewielkich przecież rozmiarów zespołu – zmiany instrumentacji. Mam niekiedy wrażenie, że obecny free, jest jak bieganie po programach telewizora. Znamy to? Siadamy do oglądnięcia czegoś, nieciekawi i... pstryk. Jest coś innego. Ciekawi, nieciekawi – zmiana. Lub magiczny kalejdoskop. Tylko, że w przypadku free, pilot jest w rękach mistrzów. Nie moich.
Czy muzyka ta jest w jakiś sposób znacząca? Coś wnosi w świat naszej świadomości nowego? Wątpię. Raczej nie. Niemniej jednak jest cudowna. Dobra muzyka wcale nie musi wciąż wyyczać nowe horyzonty. Dobra nie znaczy odkrywcza, nowatorska. Wystarczy, by była ciekawa. By dostarczała przeżyć. I tu nie mam wątpliwości – kwintet Swella spełnia swe zadanie. Jest dostarczycielem przeżyć na najwyższym poziomie. Tylko siąść i wsłuchać się. Dać się ponieść transowi, w jaki wprawia. Obłędna jazda i tylko to: dlaczego mnie na takim koncercie nie było. Byłem, ale to – jak zwykle, ilekroć posłucha się tak doskonałych dźwięków – za mało.
"Nowiny..." będą zatem zestawem takich doznań, których każdy sympatyk free poszukuje. I niech sobie nawet ma on już pół wieku. Dzięki takim muzykom, jak Swell, czy Mateen (by nie rozpisywać się) można by powiedzieć, że jest wiecznie młody.
Warto się wsłuchać w poszczególne improwizacje, w dopełnianie się muzyków, w genialne ubarwianie muzycznego spektrum przez grę Mateena na flecie, w nieszablonowe myślenie każdego z występujących tu artystów.
Sympatykom free, polecam. Osobom, które pojęcie "jazz" znają z mass-mediów odradzam. To nie dla Was dźwięki. Podobnie jak to, czym owe mass-media zwykły Was karmić, jako jazzem, nie jest dla mnie.
Steve Swell Presents: Rivers Of Sound Ensemble - News From the Mystic Auricle, Not Two MW-797-2, 2008, tekst pierwotnie ukazał się w diapazon.pl 16.09.2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz